sábado, 28 de febrero de 2009

Kolumbia! nareszcie!

W koncu udalo mi sie wydostac z Ekwadoru!!! Uff...Wszystko zmienia sie jak za dotknieciem magicznej rozdzki- wszystko zdaje sie o wiele ladniejsze, ludzie urodziwsi, weselsi, lepsza muzyka...no dobra, rowniez znacznie wiecej wojska na kazdym kroku i tu i owdzie plakaty ze zdjeciami partyzantow zachecajace do zadenuncjowania- troche to niepokojace...
W konsulacie wreczyli mi moj nowy paszport- ktos wpisal numer paszportu recznie takimi kulfonami ze hej! A potrzebowal na to az tyle czasu!
Po tym jak dostalam moj wyczekany paszport ruszylam biegiem, by jeszcze tego samego snia wydostac sie z Quito, bo czulam ze nie jestem w stanie pozostac tam ani godziny dluzej. Zalatwilam wszystkie formalnosci z miejscowym urzedem migracion i o 17 bylam juz na dworcu autobusowym wyruszajac do miejscowosci Tulcan, na granicy.
W autobusie zawarlam ciekawa znajomosc- moj sasiad, mlody student z Quito jadacy odwiedzic rodzicow w Tulcan,o imieniu Juan Pablo czyli Jan Pawel...skad to imie? Otoz Juan Pablo urodzil sie w samolocie, ktorym kilka lat wczesniej w czasie pielgrzymki do Ekwadoru podrozowal papiez. Co wiecej, urodzil sie na tym samym siedzeniu! Porod odebral jego ojciec, ktory jest chirurgiem. Nie mogl wiec nazywac sie inaczej:) Mial tez prze jakis czas darmowe przeloty ale linia lotnicza niestety zbankrutowala i sie skonczylo. Wiedzialam , ze to spotkanie to musi byc dobry znak:)

Juan Pablo po uslyszeniu mojej ponurej quitenskiej historii zaprosil mnie do domu swoich rodzicow na kolacje i zaproponowal zebym u nich przenocowala. Rodzina naprawde sie przejela, widac bylo ze chcieli zebym opuscila ich kraj z lepsza opinia.
Tulcan to male, dosc ponure miasteczko graniczne, lezy na wysokosci 2500 metrow i temperatura nigdy nie przekracza 14, 15 stopni celsjusza, slonce tez zadko wychodzi zza chmur. 28 lutego to swieto narodowe Ekwadoru, rocznica jednej z bitew, zwyczajowo uczniowie maja w tym dniu uroczyste slubowanie wiernosci ojczyznie przed narodowa bandera. Mlodszy brat Juana, Lucio ( w jezyku quichua brat to ñoño,a siostra ñoña, Ekwadorczycy czesto uzywaja tego slowa), ktory tego dnia akurat skonczyl 17 lat, rowniez bral udzial w uroczystosci. Poszlismy do szkoly, gdzie na placu zgromadzili sie uczniowie ubrani w mundurki, dziewczynki w spodniczkach w kratke i bialych skarpetkach, chlopcy w garniturach, wszyscy w bialych rekawiczkach. Orkiestra szkolna, ubrana na bialo, w zielonych beretach, grala na bebnach i wielkich cymbalach jakis szalony marsz, po bokach paradowaly 2 rzedy dziewczynek w bialych botach i krociotkich plisowanych spodniczkach, wszystko bardzo paramilitarne, marsz, lewa, prawa, spocznij, bacznosc. Niemniej robilo to duze wrazenie, szczegolnie orkiestra, ktora maszerowala po lacu i raz poraz zmieniala uklady, niezlewycwiczeni. Ze srednim polskim poczuciem rytmu to raczej by nie przeszlo.Po dlugim i ognistym przemowieniu dyrektora ( stalam przy glosniku, wiec natezenie emocji niemal mnie zabilo), uczniowie trojkami maszerowali do trzech bander trzymanych przez najwiekszych kujonow z kazdego rocznika ( zwanych tu norios lub afanosos, afan znaczy zapal), przyklekali i calowali, przy akompaniamencie niekonczacego sie marszu z tasmy, mowiacego o tym, ze wszyscy z ochota gotowi sa umrzec za Ekwador). Mnie uderzylo szczegolnie jak bardzo ciemni byli niemal wszyscy uczniowie- Ekwadorczycy sa bardzo niscy, maja bardzo ciemna karnacje i bardzo ciemne wlosy. w szkole, zanim dziewczynki zaczna farbowac wlosy jest to szczegolnie uderzajace. Jednym wyjatkiem byl chlopiec albinos.
Musze tez zauwazyc, niestety ( nie jestem tu zlosliwa), ze populacyjnie mlodziez Tulcanu byla wrecz przerazajaco brzydka, szczegolnie dziewczynki, ale moze to tylko ten wiek i jeszcze sie przeobraza w cos ciekawszego.
Po slubowaniu Juan Pablo zabral mnie na miejsce skad wyjezdzaja taksowki do granicy. Szczescie, ze mi pomogl przy zmianie pieniedzy i dal szereg dobrych rad- granice w Amerye Poludniowej to ciezka przeprawa i wszyscy chca oczywiscie oszukac biedna gringe, poczawszy od taksowkarzy na cambistach, czyli ulicznych zmieniaczach waluty. Na samej granicy tez mozna sie zestresowac- wszedzie zolnierze, drobiazgowe sprawdzanie dokumentow, przeszukiwanie bagazu w poszukiwaniu narkotykow i broni. Stosunki mieszy Ekwadorem i Kolumbia, od zawsze nienajlepsze, zaostrzyly sie w zeszlym roku, po tym jak Kolumbia znienacka zaczela bombardowac przygraniczne rejony.
Wszystko poszlo jednak w miare latwo, zolnierze najpierw chcieli mnie zrewidowac ale pozniej sie rozmyslili. I juz bylam w Kolumbii!Natepnie ponad 8 godzin w autobusie, aby dostac sie do pieknego, kolonialnego masteczka Popayan. Jechalismy znow szosa zwana panamericana ( ciagnie sie przez caly kontynent), kordyliera Andow. To niesamowite ile oblicz maja Andy! W kazym kraju sa inne, raz skaliste i pokryte sniegiem, innym razem tropikalne, porosniete deszczowym lasem, zanurzone w chmurach, budzace szacunek,melancholijne, czasem surowe, kiedy indziej, jak wczoraj, ogromne, o trawiastych, zielonych zboczach skapanych w sloncu, jakies bardziej przyjazne. Zawsze piekne! Przy szosie palmowe zgajniki,domki z kwiatami,wieczorem ludzie siedzacy na laweczkach przy zapalonych lampach, bawiace sie dzieci.

Popayan zwane jest bialym klejnotem Kolumbii- cale kolonialne centrum pomalowane jest na bialo. Wyczytalam tez, ze zostalo obwolane przez Unesco Miastem Gastronomii. Dzis wieczorem zamierzam sprobowac ktoregos ze specjalow, juz nie moge sie doczekac!

martes, 24 de febrero de 2009

Quito-historii ciag dalszy.

Bycie obywatelem Polski nie ulatwia zycia...Juz drugi tydzien czekam na moj nowy paszport...A mili znajomi z Australii i USA mowili, ze w ich ambasadach wyrobienie nowego paszportu trwa okolo 48 godzin. Ambasada Polski oczywiscie potrzebuje znacznie wiecej czasu, ponad tydzien,a jeszcze trzeba go wyslac, a jest karnawal, wiec znow wszystko sie spowalnia. Mogli mnie jakos powiadomic, przyjechalam z plazy w srode liczac, ze w czwartek wszystko bedzie gotowe, ale skad, ambasada nawet nie wyslala go jescze do Quito.Tak wiec poradzili mi zebym uzbroila sie w cierpliwosc. Polak musi sie zazwyczaj uzbrajac w cierpliwosc.
Nie pozostalo mi nic innego jak przezwyciezyc moja traume i sprobowac dobrze sie bawic w Quito. Tak sie milo zlozylo, ze przez moj w pokoj w hostelu przewineli sie bardzo mili ludzie i ostatnie kilka dni uplynely bezbolesnie. Napierw szwendalam sie z bardzo milym Amerykaninem z Virginii, pracujacym w branzy filmowej ( scenografia) -to chyba pierwszy Amerykanin, ktorego akcent naprawde mi sie podobal i ani razu nie powiedzial awsome ani oh my god. W jednym z nocnych klubow napotkalismy szalonego ekonomiste z Kalifornii ( yeah), ktory wczesniej sprzedawal w stanach nieruchomosci i zarabial na jednej rozmowie telefonicznej 10 000 dolarow, ale teraz juz sie to skoczylo. Ekonomista roztaczal przed nami katastroficzne wizje zwiazane z kryzysem, wykrzykujac ze to kara boska dla Amerykanow za ich chciwosc i nieograniczenie w konsumpcji i teraz wszyscy zobacza. It´s divine!! Divine!! krzyczal. Nastepnie wyznal, ze jest tarocista i ze ma juz tyle lat doswiadczenia w stawianiu tarota,z e nie potrzebuje nawet kart. Postawil mi zatem tarota wyobrazeniowego- nibytarota, rozkladajac na stole nibykarty ( Piotrus Pan bylby zachwycony) i natchniony obwiescil mi, ze widzi duzo szczescia i radosci dla mnie w tym miescie. Wyprowadzilam go z bledu. Karty powiedzialy mu tez, ze mam bardzo ladne mieszkanie w Quito. Ponownie wyprowadzilam go z bledu. Snul dalej swoje wizje, ale w koncu bylam juz zbyt zmeczona, zeby go sluchac.
Nastepnego dnia z Argentynka Adriana i jej znajomym Ekwadorczykiem Juanem, ktory wyklada ekonomie na tutejszym uniwersytecie pojechalismy odkrywac nocne Quito. Najpierw zawiozl nas do klimatycznej restauracji na wzgorzu za miastem, skad rozposciera sie niesamowity widok na lezace w dolinie miasto ( z daleka wyglada pieknie i spokojnie). Pozniej zabral nas do swietnej kafejki El pobre diablo, gdzie spotykaja sie studenci i intelektualisci z Quito, graja bardzo dobra muzyke, duzo jazzu i tam rozmawialismy o roznych ciekawych rzeczach, o Ameryce Poludniowej, ksiazkach i muzyce w Argentynie i w Ekwadorze. Pilismy przepyszny napoj zwany canelazo, zrobiony z owocu naranjilli ( to cos pomaranczopodobnego), z cynamonu i likieru, pije sie to gorace, jak grzane wino. Mniam!W koncu Juan chcial sprobowac szczescia w kasynie ( w Quito kasyna sa bardzo popularne), dzieki czemu pierwszy raz mialam okazje odwiedzic ten przybytek hazardu. Duze wrazenie, niektorzy gracze sa naprawde interesujacy. Krupierzy tez sa niesamowici, niemal jak automaty tasujac i rozkaladajac karty i liczac zetony. Przy naszym stoliku siedziala jedna kobieta w srednim wieku, ktora nie zmienila wyrazu twarzy przez caly wieczor. Dosc przerazajace.Gralismy w pokera, mam co prawda minimalne pojecie o tej grze ale poszlo mi niezle, w koncu wszyscy troje wyszlismy z kasyna z pieniedzmi!
Nastepnego dnia Juan zaprosil nas do swej haciendy na kolacje. Ach jak cudownie bylo znalezc sie w prawdziwym, przytulnym domu, jesc kolacje z mila rodzinka, gotowac w prawdziwej kuchni.
Po miesiacach hosteli czulam sie jak w raju:) Zrobilismy fondue, pilismy wino a wieczorem obejrzelismy film Przypadek Benjamina Buttona. Juan cieszyl sie, ze moglysmy zobaczyc troche ekwadorskiej codziennosci, zycie klasy sredniej, wyksztalconej rodziny w miescie i mial nadzieje, ze moj stosunek do Quito zmienil sie troche. Coraz bardziej lubie to miasto i juz nie napelnia mnie obrzydzeniem, jak na poczatku. Poszlam nawet znow sama na Stare Miasto, pierwszy raz od czasu kiedu mnie okradlii wloczylam sie tam pare godzin. Nie da sie nie docenic, ze starowka jest bardzo urokliwa.
Wczoraj pojechalysmy na rownik, ktory przebiega przez polnocna czesc miasta! Jest tam male muzeum, z linia narysowana na ziemi i przeprowadzaja tam fascynujace eksperymenty. Naprawde niesamowite! Mozesz stanac jedna noga na polkuli polnocnej i prawa na poludniowej. Najdziwniejszy byl eksperymen silowy, nasza przewodniczka kazala nam stanac najpier jakies 3 metry od linii rownika, podniesc do gory rece, ze splecionymi dlonmi i wytezyc sily, kiedy ona probuje pociagnac rece na dol. Pozniej staje sie na samej linii rownika i robi to samo, ona ciagnie twoje rece w dol i nagle nie masz prawie w ogole sily i zadnego oporu! Sily zupelnie inaczej rozkladaja sie na rowniku, takze wazy sie mniej. Dziwaczne uczucie.Przeprowadzaja tez eksperyment z woda w zlewie, ktora na polkuli polnocnej splywa wirujac w jednym kierunku i na polkuli poludniowej w przeciwnym, a na rowniku splywa wogole bez zadnego wirowania!
Stawia sie tez jajko na glowce gwozdzia, co na linii rownika jest zadziwiajaco latwe. Fascynujace!

sábado, 21 de febrero de 2009








Na plazy w Canoa. Odplyw.



Kicz, ale jaki piekny!



Widok na noje ulubione miasto- Quito.





miércoles, 18 de febrero de 2009

Quito?- nie, dziekuje...

Wieki cale minely od ostatniego wpisu i rozne wydarzenia zaklocily dosc znacznie plan mojej podrozy. W stolicy Ekwadoru Quito zostalam w przebiegly sposob okradziona w samej katedrze. Pozegnalam sie na wieki z moim malym plecakiem i jego zawartoscia, w ktorej sklad wchodzily niestety karty do bankomatu, paszport i czesc pieniedzy.Nie chce mi sie tu juz opisywac, jak to sie stalo bo opowiadalam to wiele razy i opisywalam na policji i w konsulacie. Niemniej ciekawy byl ciag wydarzen zaraz po kradziezy. Oczywiscie najpierw czlowiek czuje sie zupelnie zagubiony i biega z jednej strony na druga nie wiedzac co zrobic i jeszcze nie wierzac, ze TO sie stalo. Pozniej bierze sie gleboki oddech i zaczyna dzialac logiczniej.Najpierw musialam czekac pol godziny na przyjazd policji. Nastepnie zabrali mnie na komistriat gdzie powiedziano mi ze pojawic sie ma inna, specjalna turystyczna policja, ktora mowi po angielsku...po cholere mi angielski kiedy mowie plynnie po hiszpansku? Siedzialam z jednym policjantem na komisariacie i jemu chyba wydawalo sie ze swietnym pomyslem na uprzyjemnienie mi tego czasu bedzie maly flircik.
-Co zwiedzilas w Ekwadorze? A bylas w Esmaraldas?Nieeee??? Musisz pojechac.. Moge zobaczyc twoje zdjecia? Na pewno slicznie wyszlas! ( aparat zachowalam bo akurat mialam go na szyi)
I jak tu nie myslec ze w policji parcuja ludzi ograniczeni umyslowo? Czy to jest rodzaj konwersacji ktory prowadzi sie z osoba ktora wlasnie stracila dokumenty i jest tysiace kilometrow od swojego panstwa?
Nikt nie potrafil mi udzielic informacji jaka jest procedura w tym wypadku. W koncu odwizli mnie do tej turystycznej policji.
-Ar ju spiking espanisz? zapytal jeden z policjantow.
-Hablo español.
AAA...odetchnal z ulga policjant.
Nastepnie kazali mi napicac denuncje, a potem napisac to samo jeszcze raz, co trwalo wieki...Probowalam dowiedziec sie, co mam robic i gdzie jest polski kosulat, ale wasaty policjant byl jeszcze glupszy od poprzedniego i na dodatek nie probowal byc sympatyczny. Zadnej jasnej informacji.Na biurku mial kartke z adresami i telefonami konsulatow i ambasad w Quito, wiec spisalam adres.
-Gdzie to jest? zapytalam
-Na polnocy miasta. Musi pani pojechac autobusem.
Na to juz naprawde sie wkurzylam i powiedzialam, ze jestem obywatelka obcego kraju a oni sa policja turystyczna i zycze sobie zeby mnie tam zawiezli policyjnym samochodem, bo nie znam miasta i ukradli mi wiekszosc pieniedzy i karty do bankomatu i w ogole jak on sobie to wyobraza,ze bede teraz szukac przekletego konsulatu gdzies na polnocy bardzo niebezpiecznego masta?
Uff, trzeba naprawde byc twardym z tymi ludzmi czasem i wyklocac sie o swoje, bez hiszpanskiego bylabym w ciezkiej sytuacji. Policjant uznal ze chyba jednak mam racje i wyslam mnie policyjnym samochodem. Na szczescie, bo kiedy zadzwonili na numer kosulatu z komisriatu okazalo sie ze byla to...piekarnia...W koncu zdobyli jakis adres i pojechalismy do ekskluzywnej dzielnicy, gdzie pod wskazanym adresem nie bylo zadnej flagi ani tabliczki. Zobaczylam ze na domofonie bylo nazwisko Morawski..to juz jakas nadzieja.
Wowczas z rezydencji wyszla bardzo mila afro-ekwadorka, ktora bardzo, bardzo sie przejela cala sytuacja.
Tak, tak, señor Morawski tutaj mieszka, tak, to jest konsul! Ale teraz pojechal juz do swojego biura, to jest jego prywatne mieszkanie!
Nie wiem z jakiego powodu wyszukali adres prywatnego mieszkania konsula a nie konsulatu, to bylo naprawde dziwne...Carmen, ktora pracuje u innej bogatej ekwadorskiej rodziny z tej samej rezydencji powiedziala, ze konsul zazwyczaj wraca ok 17 do domu. Jako ze byla ok 15 30 stwierdzilismy z policjantami, ze pojde wykonac konieczne telefony a potem wrocimy o 17 zeby zlapac señora Morawskiego. Do tej pory nadal nie wiedzialam nic na temat, jak wyglada procedura paszportowa, wiec bylam naprawde zdenerwowana...
O 17 policjanci zostawili mnie pod rezydencja, gdzie przez nastepna godzine siedzialam na krawezniku, zapadal zmrok i robilo sie naprawde zimno, bylam glodna po calym dniu bez jedzenia a konsul sie nie pojawial. Wreszcie zobaczylam znow señore Carmen wychodzaca z rezydencji, wiec ja zawolalam i dobra kobieta sie naprawde zatroszczyla, choc pracownicy maja zabronione wprowadzac obcych do rezydencji, zaprowadzila mnie do pieknej, luksusowej kuchni, gdzie pracuje z druga przemila czarna pania i tam daly mi obiad, cieply sweter, zaparzyly kawe i byly bardzo, bardzo poruszone...Carmen powtrzala-Cos mi sie robi w srodku, jak to slysze.Pobrecita! Co za pech! Ale señor Morawski pani pomoze, niech sie pani nie martwi, to porzadny czlowiek!
Cudowne byly te panie, naprawde...Jak to dobrze spotkac tak dobrych i bezinteresownych ludzi po stycznosci z lajdakami i biurokratami...
Afro- ekwadorczycy sa w Ekwadorze w znacznej mniejszosci i wyglada na to, ze dosc dyskryminowanej.Te dwie panie zajmuja sie domem bardzo bogatej latynoskiej rodziny, od sprzatania, przez opieke nad dziecmi do gotowania. Czulam sie troche jak w jakis niewolniczych czasach, przemycona do tej kuchni nielegalnie i wobec tej opozycji-oni-biali i my- czarni.
Powiedzialy mi, ze señor Morawski jest bardzo przystojny ( i baardzo zamozny) i ma tez bardzo przystojnego syna i powinnam sie zastanowic nad ta partia:)
Okolo 19 30 powrocil osobisty ochroniarz konsula, ktory obwiescil, ze konsul wyjechal z Quito i powroci nastepnego dnia okolo poludnia. No jasne, zawsze jak przydarzy sie cos zlego wszystko inne tez pechowe ...Panie poradzily mi zebym przyjechala nastepnego dnia rano czatowac na konsula, co tez zrobilam, ale powiedziano mi ze przyjedzie jednak wieczorem.
W koncu zdobylam numer telefonu do konsulatu, gdzie rozmawialam z parcownikiem ekwadorczykiem, ktory w koncu wyjasnil mi, jak wszystko sie odbywa, ile czasu trwa i uspokoil.

Z konsulem udalo mi sie zobaczyc dopiero w poniedzialek, 4 dni po kradziezy. Ciekawe co by bylo, jakbym zostala zupelnie bez pieniedzy?
Obecnie nadal oczekuje na moj nowy paszport, ktory zostaje wyrobiony w Limie, w Peru, bo tam jest najblizsza ambasada polski, konsulat sie tym nie zajmuje. Musieli wyslac wszystkie dokumenty poczta kurierska do Limy ( ktora jest naprawde daleko) a stamdad paszport ( wazny przez pol roku) zostaje wyslany spowrotem, co trwa ponad tydzien.
Aaa, rozmawialam tez z synem konsula, i okazuje sie ze pochadza z okolic Olesnicy. Olesnica gora!
W hostelu spotkalam Irlandke, ktora w zeszlym roku byla z wizyta we Wroclawiu i Olesnicy ( akurat byl tam mecz pilki noznej i powiedziala, ze troche ja to miejsce przerazilo).

Po tych wszystkich atrakcjach jakie Quito mi zafundowalo pojechalam na wybrzerze, do nadmorskiej miejscowosci Canoa, z przepiekna, 20 kilometrowa plaza, gdzie przez ostatnie dni relaksowalam sie kapiac w oceanie( cudowna, ciepla woda) i chodzac na bardzo dlugie spacery.
Wczoraj przyjechalam ponownie do mojego ulubionego Quito i mam nadzieje, ze do piatku otrzymam nowy paszport i bede mogla w koncu opuscic Ekwador.