domingo, 30 de noviembre de 2008





La entrada universitaria






Wczoraj w Cochabambie wielka fiesta- la entrada universitaria, cos w rodzaju juvenaliow, tylko znacznie lepsze:) Studenci juz od ponad miesiaca codziennie cwiczyli tance na placach i ulicach. W dniu entrady od 10 rano do 22 wieczorem grupy studentow z roznych fakultetow prezentuja najrozniejsze ludowe tance z roznych regionow, przebrani w tradycyjne stroje.Przed kazda grupa jedzie ciezarowka z zespolem, ktory zapewnia podklad muzyczny.Boliwijskie tance nawiazuja zarowno do tradycji plemiennej, indianskiej, z mocnym rytmem wybijanym na bebnach,z maskami,piorami, jak i do tradycji hiszpanskiej, tanczone w "cywilizowanych" strojach, panie w pieknych sukniach, panowie w wysokich butach, kapeluszach, pompiastych spodniach.
Tak sobie tancza i tancza i tancza studenci caly dzien a gawiedz patrzy i oklaskuje. Trzeba przyznac, ze tancza w wiekszosci bardzo dobrze i swietnie sie przy tym bawia. Grup jest tak wiele, ze wydaje sie ze wszyscy studenci sa zaangazowani w tance, ale to chyba niemozliwe. Oczywiscie, jak kaze studencki obyczaj niezaleznie od narodowosci, pije sie tez na potege i pod wieczor na ulicach dzieja sie sceny dantejskie...

sábado, 29 de noviembre de 2008

¿Que te pasa, Calabaza?






es una pregunta muy frequente en el centro. Calabaza en este sentido es una persona tonta.Bueno, entonces todos los niños de alli son calabacitas.
Nos conocemos cada vez mejor y estoy ganando su confianza.Aprendo como actuar, cuando estar firme, cuando estar cariñosa. Me llaman "Amiga, amiga!" y dicen que te vaya bien cuando voy a casa. En cambio, los voluntarios suelen decir todo el tiempo " Que lindo!!Muuuy lindo!" cuando los niños muestran los efectos de su trabajo, ya que sea un papel garrapatado con una lapiz verde o algunas cifras escritas con mucho sudor.Los niños se ponen muy orgullosos.
Hay niños que no pueden hablar, hay tambien niños autistas completamente encerrados en su mundo, casi sin contacto con el exterior. Luis, muy pequeño, con enormes ojos marrones siempre mira muy fijamente, le gusta poder ver cuando algo esta pasando con otros niños. Maria Jesus se muerde las manos, se columpia en el sofa, de vez en cuando se pone muy inquieta, como si algo le molestara o le asustara dentro de su cabeza.Diego, babeando eternamente, normalmente es amable, sonrie y pero de vez en cuando se pone malicioso y pega a todos con sus largas manos. Hay un niño hiperactivo, Alejandro, que no para nunca de moverse, hay que siempre estar muy pendiente de lo que haga y tener ojos por detras de la cabeza, porque es increiblemente rapido y basta un secundo para que desparezca de la vista.
A Maribel le encantan mis gafas del sol, no puede hablar, pero siempre las indica con su dedo y quiere que se las ponga. Luego quiere que todos la vean..y todos estan gritando: Maribel! Que coqueta!
Hay planes para la fiesta de Navidad, los niños y voluntarios van a presentar la escena biblica con Jesus, San Jose, Maria, los pastores y los animales. Puede ser divertido! Perece que Luis tendra el papel de Jesus:)
El otro dia dibujamos en el suelo con pasteles, adjunto algunas fotos. Dibuje el canguro con Diego en el bolsillo.

lunes, 24 de noviembre de 2008


Jeszcze jedno zdjecie. Tak wyglada droga z Cochabamby do Villa Tunari.Z autobusu, wiec nie najlepszej jakosci, widoki zrobily na mnie wielki wrazenie. Gory o wysokosci ponad 3000 metrow porosniete lasem deszczowym. Z wierzcholkami tonacymi w chmurach. Potezne, tajemnicze i niedostepne. Niepokojace. Jak ze snu.

In the jungle, the mighty jungle sobol sleeps tonight




KIlka zdjec z miejscowosci Villa Tunari, gdzie spedzilam ostatni weekend.Pierwsze zetkniecie z dzungla i prawdziwym tropikiem! W ciagu dnia upal jest smiertelny, wszystko zamiera w bezruchu i w ciszy, kryjac sie w cieniu. Dopiero wieczorem i ludzie i zwierzeta budza sie do zycia. Dzungla zaczyna przemawiac tysiacem glosow, skrzekow, piskow i szelestow.
A za dnia najlepiej plawic sie w pieknej, krystalicznie czystej rzece, co tez zrobilysmy.
W Villa Tunari mozna odwiedzic park, gdzie wolontariusze opiekuja sie zwierzetami odzyskanymi z cyrkow lub rak prywatnych, celem jest umozliwienie im powrotu do naturalnego srodowiska, co czesto jest niemozliwe, bo sa zbyt oswojone i nie przezylyby same w dzungli. Niemniej przechodza kwarantanne i zmienia sie ich diete- np malpy odzwyczajone sa od slodyczy i picia coca coli.Jest tam nawet kilka pum i jaguar, ktore spaceruja pod opieka wolontaruszy!
Jak na sobotnia noc przystalo, miasteczko pelne bylo muzyki i tanca do bardzo pozna.Natomiast w niedziele o 6 rano nagle obudzily nas dzwieki Let it be w wersji syntezator elektroniczny. Dzwieki te dochodzily nie wiadomo skad, najpierw wydawalo mi sie ze ze sciany, albo z wentylatora. Tymczasem to kosciol naprzeciwko hostelu z wilkich glosnikow puszczal wiazanke roznych, w zalozeniu kojacych i lagodnych utworow. O 6 rano nie koja jednak, nie wiem dlaczego...
Inna sprawa ze tu w Boliwii dzien wstaje o 6 rano i bach, od razu jest bardzo jasno i zaczyna sie zycie. O 12 jest juz bardzo goraco, czas na sjeste. Slonce zachodzi po 18 wieczorem, nie jest to dlugi, powolny zachod jak u nas, tylko jest jasno, jasno, potem zachod i nagle juz zupelnie ciemno.

viernes, 21 de noviembre de 2008

Po rozeznaniu sie w sytuacji postanowilam zmienic miejsce pracy. W centrum dla kobiet, jak sie okazalo moja obecnosc nie byla zbyt przydatna, jako ze maja tam wystraczajaca liczbe pracownikow i wolontariuszy do opieki nad dziewczynami. Nie mowiac o tym, ze pod wgledem organizacyjnym boliwijskie instytucje to tragedia. Stwierdzilam wiec, ze to strata czasu i ze wole pracowac gdzies, gdzie rzeczywiscie jestem potrzebna i tak trafilam do osrodka dla dzieci niepelnosprawnych, w ktorym pracuje juz od tygodnia. Ani na brak zajec ani na zla organizacje nie moge narzekac. Osrodek prowadzi w nienaganny sposob Maria Corazon, czyli Maria Serce. Maria Serce to kobieta niezwykle silna i dynamiczna a przy tym piekna.Ma jakies 40 lat, dlugie kruczoczarne wlosy, ubiera sie elegancko,prowadzi samochod,mowi po angielsku i jest bardzo nowoczesna i otwarta.A przy ma wielkie Serce i dla dzieci ze swojego osrodka zrobilaby wszystko.
A historie tych dzieci niemal wszystkie sa bardzo smutne.Pochodza w wiekszosci z wiejskich rejonow, gdzie urodziny uposledzonego dziecka uznawane sa za przeklenstwo, za kare boska. Czesto takie dzieci sie zabija. Slyszalam tez, ze nawet gdy rodza sie bliznieta, jedno z nich zostaje zabite, bo wierzy sie, ze jedno z nich jest owocem zdrady !!
Maria Corazon opowiedziala mi historie braci,ktorzy wszyscy mieli to samo schorzenie genetyczne,ich miesnie wypelnialy sie tluszczem, co konczy sie smiercia przed 16 rokiem zycia. Obecnie tylko jeden z nich uczeszcza do osrodka, ale przed nim bylo tam juz trzech, i prawdopodobnie juz nie zyja. W ich rodzinie kazde dziecko plci meskiej jest skazane na te chorobe. Kiedys do osrodka przyszedl ojciec chlopcow i Maria powiedziala mu, ze nie wolno mu miec wiecej dzieci, bo kazdy z synow bedzie mial te sama wade genetyczna. Ale meczyzna nie rozumie co to znaczy, nie rozumie czym jest antykoncepcja i 2 lata pozniej mial juz dwoch kolejnych synow o tym samym schorzeniu, wiec w sumie bylo ich pieciu!
Inny chlopiec, Diego z porazeniem mozgowym spedzil 5 pierwszych lat swojego zycia lezac w pomieszczeniu bez swiatla, bez zadnej stymulacji.Teraz Diego jest wesoly i aktywny,nie mowi co prawda ale dobrze komunikuje sie za pomoca gestow i dobrze wie, co mu sie podoba, a co nie.
Musze konczyc na razie, bo nie mam wystarczajaco bolivianos przy sobie:)A mam jeszcze duzo do opowiedzenia...

lunes, 17 de noviembre de 2008

domingo, 16 de noviembre de 2008

Nie samymi plodami lamy zyje czlowiek

w Boliwii, choc niektorzy probowali mnie przestraszyc przed podroza,ze to bedzie jedyna dostepna strawa. Wszystko zalezy oczywiscie od polozenia i klimatu, a pod tym wzgledem Boliwia jest bardzo zroznicowana.Cochabamba jest usytuowana w taki sposob, ze cieszy sie lagodnym, srodziemnomorskim klimatem i jest, jak powiadaja mieszkancy, miastem wiecznej wiosny.Stad tez wielka obfitosc warzyw i owocow, tych dobrze nam znanych jak i zupelnie nowych.Na targowiskach ciesza oczy poukladane w stosy swojskie ogorki, pomidory, salaty, marchewki ale tez papaye, ananasy, chirimoye,arbuzy, awokado,banany wszelkich mozliwych rozmiarow, wszystko tanie jak barszcz( buraki tez tu maja swoja droga).Tak wiec wegetarianin z glodu nie ma prawa zginac.Oczywicie pod warunkiem, ze sobie sam przyrzadza swoje wegetarianskie dania. Bo juz w restauracjach i ulicznych stoiskach dominuja dania miesne. Co tam dominuja- Boliwijczycy po prostu kochaja miecho w kazdej postaci, z ryzem, ziemniakami, w zupie, w empanadach( cos w rodzaju bulki z farszem). Je sie glownie wolowine, wieprzowine i od czasu do czasu mieso lamy.
Jak dotad stolowalam sie kilka razy na ulicznych stoiskach, sa bardzo tanie, ale jest to zawsze pewne ryzyko pozniejszych ciezkich dolegliwosci zolodkowych. Zazwyczaj pracuje tam senora, ktora w kilku wielkich kotlach miesza strawe i pokrzykuje od czasu do czasu, co dzis ciekawego mozna dostac. Jak na razie nazwy dan sa dla mnie w wiekszosci zupelnie nowe i brzmia jak wyliczanka: Hay chuños, chanko,pucapala,choclo, charque!!!. Gdy pytam czy ma cos bez miesa zazwyczaj napierw nie rozumie zupelnie o co mi chodzi, nastepnie mowi- tak wszystko mamy z miesem! Wowczas wyjasniam ze nie, chodzi mi wlasnie BEZ miesa. Mamy kurczaka odpowiada pani. Hmm, nie to raczej tez mieso.Senora wzdycha i mowi, ze wszystko jest z miesem. Czesto jednak udaje sie w koncu skomponowac jakies danie, np papas- ziemniaki,do tego chuños- specjalnie spreparowane ziemniaki, najpierw zamorozone, pozniej wysuszone, tak ze traca cala wode i moga nastepnie byc przechowywane przez setki lat( przydaje sie to w trudnym andyjskim klimacie). Maja postac brunatnych farfocli, a smak, hmm, jak sie je doprawi to nawet sa jadalne.
Mozna tez zjesc choclo, kukurydze o gigantycznych ziarnach, inna od tej europejskiej.Istnieje tez kukurydziana wersja chuño, zamrozona i wysuszona kukurydza zwana mote.Wczoraj jadlam natomiast zupe z kukurydzy, gesta i bardzo smaczna. Popija sie kompocikiem z cynamonem i z dziwnym suszonym owocem, zwanym mogonchin.Na deser natomiast do woli mozna opchac sie owocami, ktore sa przepyszne i inne w smaku niz to co dociera do Europy. Wczoraj zjadlam kawalek najlepszego ananasa w moim zyciu!
Miesozerni moga natomiast zjesc takie specjaly jak:
chajchu- wolowina z chuño, jajkiem na tardo, serem i sosem chili
fricase- zupa z wieprzowiny
milanesa-rodzaj sznycla
chanko- kurczak z zoltym pieprzem i pomidorowo-cebulowym sosem
i bardzo popularne salteñas- cos w rodzaju zapiekanego pieroga z kurczakiem.
Tradycyjny napoj alkoholowy to chicha, robiony jest ze sfermentowanej kukurydzy- bardzo mocny!
Dzis do sniadania pilam herbatke z lisci koki, ponoc dziala dobrze na zoladek...



No solo los fetos de llama se come en Bolvia aunque habia gente que trataba de asustarme antes del viaje.Todo depende del clima y la ubicacion que varia mucho en distintas partes de Bolivia. Cochabamba goza de un clima mediterraneo, no demasiado caluroso, no demasiado frio, se puede decir perfecto:)Asi pues abundan varduras y frutas, las mas comunes pero tambien exoticos y completamente nuevos para mi.En los mercados hay de todo, tomates, pepinos, zanahorias pero tambien sandias, chirimoyas, papayas, aguacates, platanos, todo baratisimo y riquisimo! Puedo sobrevivir siendo vegetariana. Otra cosa es comer en la calle, de los vendedores amubulantes, lo que sale muy barato pero uno corre riesgo de graves problemas con estomago y dias pasados en el baño. Casi todos los platos llevan carne, los bolivianos aman carne en cada forma. Las vendedoras, tales doñas Marias o Carmen, siempre gritan atraiendo a los clientes: Hay chocle, chuño, charque, milanesa, chajchu!!! Todavia no conozco lamayoria de ellos pero voy probando. Bueno, pruebo cosas vegetarianas, o sea pregunto si hay algo sin carne y la señora normalmente no entiende. Bueno, dice con orgullo, tenemos todo con carne. No,quiero SIN carne.Entonces dice:tenemos pollo. Al final me compone algo como papas con chuños( es patata deshidratada, congelada y luego secada, asi que tiene forma de trocitos grises y puede durar siglos!hasta 500 años!). Con esto puedo comer choclo, una maiz con granos muy grandes, o tomar una sopita de maiz. Para beber hay una especie de compota fria, con mogonchin, sospecho que es melocoton secado pero puede ser cada otra fruta.La compota tiene sabor a canela.Luego para el postre hay frutas muuuy sabrosas, con el sabor distinto a los que llegan a Europa.O se puede tomar un jugo de frutas, mezcladas como uno quiere, supersaludable.
Para los carnivores hay cosas como:
chajchu- carne de vaca con huevo duro, queso y salsa chili
fricase- sopa de cerdo
charque- carne de llama con huevo duro y arroz
chanko-pollo con pimienta amarilla y salsa de tomate y cebolla
milanesa- una especie de chuleta
y muy populares salteñas- un pierogi horneado relleno de carne
Una bebida tradicional alcoholica se llama chicha y esta hecha de maiz fermentada. es muy fuerte!
Hoy por la mañana he toamdo una infusion de hojas de coca, tambien he masticado por un rato. se dicen que son buenas para el estomago.
Por lo visto, para el paladal este sitio es buenisimo.

miércoles, 12 de noviembre de 2008

Wczoraj pierwszy raz poszlam do osrodka, w ktorym mam pracowac.Organizacja ma cztery centra, kazde z nich o innym profilu. Do pierwszego domu przychodza na caly dzien male dziewczynki i nastolatki z biednych rodzin i z ulicy i maja tam zapenione zajecia edukacyjne, artystyczne, opieke psychologiczna etc. Przy domu prowadzona jest restauracja i sklepik, w ktorych pracuja i sprzedaja swoje wyroby dziewczyny z osrodka.
Drugi dom jest swego rodzaju przechowalnia dla dziewczynek, ktore w nocy pracuja na ulicy, prostytuuja sie i kradna. W dzien moga tam pojsc, umyc sie, odpoczac, maja rowniez zajecia edukacyjne, warsztaty, psychologa, przygotowuja tez ciasta sprzedawane pozniej w restauracji.Maja uczyc sie tam odpowiedzialnosci, wdrazane sa w proste zajecia domowe, mycie naczyn, sprzatanie po sobie. Tam wlasnie bylam wczoraj. Liczba dziewczyn, ktore przychodza jest rozna, od 3 do 10 dziennie, wczoraj byly tam trzy dziewczynki w wieku 13, 14 i 16 lat, Carmen, Caren i Mirabel. Ja widzialam je juz umyte i czyste, ale o poranku przychodza do domu w okropnym stanie, brudne, smierdzace alkoholem, pod wplywem narkotykow ( zazwyczaj wachaja klej, zwany tutaj clefa). Wiekszosc ma tez roznego rodzaju infekcje i choroby przenoszone droga plciowa.Wiele z nich przychodzi z dziecmi, z ktorymi zyja na ulicy.
Trzeci dom jest instytucja zamknieta, gdzie dziewczyny, otoczone opieka psychologiczna poddane sa detoksyfikacji.Wzmacnia sie tez w nich pragnienie zmiany trybu zycia. Jesli przejda pomyslnie ten etap, ostatnim przystankiem jest dom, w ktorym przyuczane sa do wykonywania roznych prostych zawodow, aby byly w stanie poradzic sobie w spoleczenstwie, nie bedac zmuszone do powrotu na ulice.
Oczywiscie rzeczywistosc tych domow jest duzo trudniejsza niz brzmi to na papierze a wysilki opiekunow spotykaja sie z oporem. Wiele dziewczyn po ktoryms etapie powraca na ulice. dziewczynki z mojego domu sa zwykle zbyt zmeczone po calej nocy, zeby cokolwiek jeszcze robic, chca sie umyc i przespac. Niemniej czasem sie udaje i to jsie liczy. Poza tym w osrodkach dziewczyny spotykaja sie z akceptacja i pozytywnymi uczuciami w stosunku do siebie.
Dzis ide do trzeciego domu, tego zamknietego, prawdopodobnie bede pracowac na zmiane w dwoch.

domingo, 9 de noviembre de 2008

Kunamuskata

quiere decir buenos dias en la lengua aymara ( bueno, algo que suena mas o menos asi). Aprendí estas palabras de la mujer de Oruro, pequeña,arrugada, con el pelo largo y negro, que estaba sentada junto a mi durante mi viaje desde Santa Cruz a Cochabamba. Oruro es un pueblo situado muy alto en las montanas, antes minero, con el clima bastante duro, y sus habitantes tienen fama de ser gente trabajadora y seria, más fría que los cruzeños o los cochabambinos. Pero una chica de Santa Cruz- que intentaba venderme algun perfume, por suerte sin insistir demasiado, me dijo que la verdad es que son buena gente también pero las condiciones de su vida son mucho mas dificiles, porque " Acá en Santa Cruz tu vas vendiendo cualquier cosa, sales con aqua en la calle y te sale, y allí no es así. Son simpáticos pero cuesta un poco más conocerles." Oruro es famoso de su carnaval y sus alojamientos y hoteles se llenan completamente durante este tiempo.
Mi vecina era muy amable y me enseñó como parece la planta de yuca, los naranjos ( que son diferentes aquí que en España), los platanos y como se secan las hojas de coca colocadas sobre grandes toldos. En los pueblitos pequeños las mujeres llevaban la ropa tradicional boliviana. Una chola- es decir mujer boliviana lleva una falda hasta la rodilla, una camisa con botones, a menudo un pañuelo de colores en el cúal lleva cargo o su bébé, y un sombrero, normalmente pequeño y redondo. El pelo lleva atado en uno o dos largas trenzas, que llegan normalmente hasta la cintura. En el autobús, llamado flota aquí había varias mujeres vestidas de esta manera tradicional, pero también muchas que llevaban ropa moderna. Aunque era la única turista en el autobús nadie me miraba demasiado ni me molestaba que era la cosa buena, también hombres aquí no suelen ser muy molestantes. Sólo dos niñas pequeñas venían derme hola y luego se iban corriendo al otro extremo del autobus ríendo y chillando:)
La flota era bastante moderna, incluso con un televisor y tuvimos suerte de ver una pelicula con Jackie Chan o como se llama. Pero lo que pasaba derás de la ventana era mucho más interesante, primero un paysaje plano, muy verde, con bosque tropical y casas de madera construidas unos 2 metros encima del suelo. Luego nos encontramos entre unas montañas más fabulosas que he visto en mi vida, gigantes, cubiertos de jungla, con las cumbres ocultadas por las nubes y unas cascadas increíblemente altas. No pude respirar por un rato:) Luego llegamos mas alto aún y el bosque desaparecio, las montañas eran cubiertas solo de hierba. Al final se empezo la bajada y ante nuestros ojos apareció una figura enorme de Jesús con las manos extendidas. Ya era Cochabamba, una gran ciudad situada en varias colinas, rodeada por grandes montes.

sábado, 8 de noviembre de 2008


Kunamuskata

czyli witaj w jezyku aymara- lub moze cos o podobnym brzmieniu, nauczylam sie wczoraj podczas 8 godzinnej jazdy z Santa Cruz do Cochabamby od mojej wspolpasazerki, malutkiej, pomarszczonej, czarnowlosej kobieciny z miejscowosci Oruro, wysoko w Andach. Ludzie z tego miasta ( dawniej gorniczego) sa ponoc dosc zamknieci i nieprzystepni, ale moja sasiadka byla bardzo sympatyczna i z ciekawoscia rozpytywala jakie warzywa i owoce uprawia sie moim kraju, jaka jest tam pogoda etc. Pokazywala mi tez przez okno, ktore to bananowce, ktore pomarancze, ktore juki, i jak liscie koki suszy sie na wielkich plachtach. Wypatrywalam gorliwie lam, ale zadna mi sie nie objawila jak dotad. Przejezdzalismy natomiast przez male miejscowosci, gdzie kobiety ubieraja sie w tradycyjny sposob, w plisowana spodnice mniej wiecej do kolan, bluzke, czesto barwna chuste i nieodlaczny okragly kapelusz, a wlosy niezaleznie od wieku splecione maja w dwa dlugie czarne warkocze. Te spodniczki tez nosza niezaleznie od wieku, co starszym paniom nadaje pewien frywolny wyglad:)
Santa Cruz lezy na nizinie, a Cochabamba na ponad 3000 metrow, wiec autobus mknie najpierw po plaskim terenie, zarosnietym tropikalna roslinnoscia, gdzie proste drewniane domy zbudowane sa na palach, jakies 2,5 metra nad poziomem gruntu. Pozniej zatrzymalismy sie na obiad, ja nie ryzykowalam jednak,kupilam tylko loda o smaku kokosa i banana, bardzo dobry byl. Pozniej przez chwile spalam, a kiedy sie obudzilam i spojrzalam wokol az dech mi zaparlo...zupelnie jakbym wciaz snila, wielkie, stozkowatego ksztaltu gory porosniete bujnym lasem tropikalnym, coraz wyzsze za kazdym zakretem, majestatyczne i tajemnicze, ze szczytami ginacymi w chmurach. Minelismy tez kilka spadajacych z wielkich wysokosci wodospadow. Jeszcze wyzej krajobraz znow sie zmienil, las zniknal, gory pokryte byly tylko trawa. W koncu autobus zaczal zjezdzac w dol i mym oczom ukazala sie gigantyczna figura Chrystusa, kopia tej z Rio, gorujaca nad kilkoma wzgorzami, na ktorych zbudowane jest miasto,a pozniej wieczorna Cochabamba.
W autobusie bylam jedyna biala osoba, ale wszyscy traktowali mnie normalnie, nikt sie specjalnie nie przygladal, ani nie zaczepial, moze z wyjatkiem dwoch malych dziewczynek, ktore podbiegaly co chwila krzyczac HOLA!! i ciagnely mnie za rekaw, a pozniej uciekaly na tyl autobusu i jedna, ta bardziej smiala mowila tej mniejszej Powiedz jej hola!!!Powiedz!
Zanim wsiadlam do autobusu tez bylo klimatycznie, dotarlam najpierw do dworca, gdzie natychmiast rzucil sie na mnie jakis jegomosc i powiodl mnie do biura swojej firmy autobusowej. Na dworcu sa dziesiatki tych biur i zaganiacze probuja zebrac odpowiednia ilosc osob do swego autobusu. Aby wejsc na peron trzeba kupic bilet upowazniajacy do wstepu na peron!!! Ciekawe, prawda? A na peronie klebia sie sprzedawcy pokrzykujacy Hay flan de leche, gelatina!! Hay carmelos, galletas! Hay saltenas de pollo!! ( czyli budyn, zelatyna, cukierki, ciasteczka i rozne lokalne wypieki)Jest tez kobieta z kanistrami z kawa i herbata.
To tyle na razie, nastepne widomosci pozniej w ciagu dnia.

Kunamuskata!

jueves, 6 de noviembre de 2008

Bolivia!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Tierra Boliviana!!! Santa Cruz de la Sierra!! Oto przybylam:)) Na razie chodze po miescie jak we snie. Dwie nieprzespane noce czynia moj odbior rzeczywistosci jeszcze ciekawszym. No i 5 godzin roznicy w czasie. No i goraco tu, duszno, wilgotno, klimat tropikalny, poczatek lata. Dobrze, ze mam kurtke i dwa polary!
Pewna osoba stwierdzila, ze podrozowanie jest jak branie narkotykow, no i cos w tym jest:)Ide sobie i nagle wszedzie wokol mnie mali czarnowlosi ludzie o indianskich rysach twarzy, chodza po ulicach, siedza na laweczkach pod palmami na glownym placu miasta, na ktorym znajduja sie oczywiscie w kolonialnym stylu zbudowany kosciol i bialy budynek, gdzie rezyduje burmistrz. Atmosfera zrelaksowana... Na razie udaje sie na poszukiwanie strawy, bo ostatni raz cos porzadnego jadlam w Europie! W nastepnej odslonie przekaze, jakich to ciekawych rzeczy dowiedzialam sie od mych milych boliwijskich wspolpasazerow w czasie morderczego 11 godzinnego lotu, pod ktorego koniec wszyscy dostawali fiola.

martes, 4 de noviembre de 2008

Zaczynamy, ja i on:)/ Comenzamos- yo y el:)

Oto wiec jestem w Madrycie, w hostelu, jest przed piata. Oczywiscie jestem zbyt podekscytowana zeby spac. Tak wiec zaczyna sie. O 13 planowo wylot do Santa Cruz.
To moja pierwsza wizyta w Madrycie, o dziwo, jakos nigdy do stolicy nie trafilismy. Raczej niewiele tym razem sie dowiem, bo obejrzalam go na razie od strony metra, ktorego glowna wada jest to, ze w nocy niewiele ruchomych schodow funkcjonuje. Na lotnisku dojscie do metra zajelo mi chyba pol godziny, bo tam ruchome chodniki tez nie dzialaly, wiec kiedy w koncu dotarlam do hostelu bylam zlana potem od stop do glow- bo jeszcze polarek grzal mnie skutecznie, a jakze. W pokoju zamienilam kilka slow z dziewczyna ktora dzis leci do Urugwaju, do domu, a aby wyszlo oszczedniej udaje sie z Madrytu do Mediolanu, z Mediolanu do Sao Paulo, a stamtad dopiero do Montevideo. Polecila mi miejsce do odwiedzenia- rajska plaze zwana Cabo Polonio, podobno cos cudownego.I w ogole te urugwajskie plaze... Hmm, moze kiedys wpadne, poza tym nazwa ma wyraznie polskie powiazania...
Teraz jakis Amerykanin nocny marek siedzi tu tez na necie i obserwuje co tam w polityce w USA. Zapytal czy ja tez z Ameryki. AAAAA, wlasnie zakrzyknal ze Barak zostal wybrany!!!!! Coz za historyczna chwila!!!! Amerykanin jest zadowolony:). Ja w sumie tez:)No to zaczynamy razem.



Aqui estoy en Madrid, en un hostal, pero claro, demasiado excitada y nerviosa para dormir. ¡Estamos empezando! Yo y Barack Obama juntos, al parecer:)) ¡Que nos vaya bien! Son las 5 de la manana y aqui en el internet solo estoy yo y un estadounidense insomnio que esta siguiendo las noticias de su pais. Me ha informado hace un minuto que Obama ha ganado...Esta muy contento! ¡Que momento historico!
Es mi primera vez en Madrid y desgraciadamente no voy a ver mucho, ya que me queda poco tiempo. Hasta ahora he conocido bien solo el metro donde he pasado una hora, cambiando tres veces para llegar aqui y sudando con venganza ( mi chaqueta de polar funciona sin falta). En el aeropuerto hay un pasillo INTERMINABLE hasta la linea del metro y por supuesto los pasillos automaticos no funcionan por la noche.
Al final he dormido unos 2 horas hasta ahora, una chica de mi cuarto, de Uruguay se iba a marchar a las 4 de la manana y su despertador ha sonado. Junto con el despertador han sonado voces de un grupo de los estadounidenses sin verguenza, que gritaban para media hora aqui. Al parecer estaré ahora a menudo con estadounidenses...
La chica de Uruguay era muy linda y me recomendo un sitio precioso, una playa divina llamada Cabo Polonio, o algo asi, caso como Polonia:) A ver si llegare alli algun día.
Bueno, estaría bien dormir un poco mas, pero creo que imposible...mas o menos a las 2 de la noche ( del tiempo europeo) estare en Bolivia- alli seran 18 50. A ver como va la compaña aerea boliviana...