miércoles, 31 de diciembre de 2008


Wieczerza wigilijna- w tym roku wartosci duchowe zdecydowanie przewazyly otoczke materialna:))
La cena de Nochebuena- este año lo espiritual superó definitivamente lo material.

Las Misiones Jesuíticas.

Bueno, lo escribi en polaco una vez pero la historia de las misiones me parece muy interesante pues para que no polacohablantes puedan saber un poco de ello, lo repetiré en español.
Las misiones de Chiquitania ( los españoles llamaban asi a los Indios, por haber sido muy chiquitos) fueron completamente olvidadas por mucho tiempo, hasta que en 1986 la pelicula " La mision" gano la Palma de Oro en Cannes. Desde entonces se empezo el proceso de recuperacion y renovacion de las iglesias hasta proclamarlas en 1991 La Herencia Mundial de Unesco.
Los Jesuitas llegaron a Bolivia al final del siglo XVI y fundaron 7 misiones en los sitios donde hasta entonces no habian llegado los Europeos.La organizacion de ellas fue muy interesante y fue un experimento en compartir la vida en comunidad de los indigenas y los Jesuitas. Cada parte de populacion llamada "reducción" fue dirigida por 2 o 3 Jesuitas y tenia su propia unidad militar. Las armia indígena de las misiones era por un tiempo la más fuerte y mejor entrenada en el continente americano.
Cada misión tenía un Consejo con un sacerdote jesuita y 8 personas indígenas, representantes de cada tribu.El Consejo decidia sobre cosas importantes para la mision y resolvia los problemas. De esta forma el poder estaba dividido entre los Jesuitas y la gente indígena.
Los habitantes de las misiones intercambiaban sus habilidades, los Jesuitas mostraban a los Indios artesanía, metodos de cultivación de tierra y cuidado de animales y los Indios les enseñaban como sobrevivir en la selva. Fue la gente indigéna que construyo todas las iglesias y
creó los interiores, impresionantes objetos decorativos de metal y madera, los altares, las pinturas murales.
Aparte de eso los Jesuitas enseñaban a los indígenas a construir instrumentos musicales como violines,violonchelos, violas de gamba,clavecinos,con las cuales las orquestras de Indios tocaban las piezas barrocas, operas, cantatas, sonatas. Trato de imaginarme tal concierto en una noche bochornosa en el medio de la jungla en el siglo XVII... La tradición musical de las misiones ha sobrevivido y hasta ahora cada pueblo, incluso los mas pequeñitos,tienen su orquestra que se especializa en la música barroca y da muchos conciertos durante todo el año.La gente sencilla de los pueblos toca violines en sus cabañas:)
Los Jesuitas y los indígenas vivían en las misiones en armonía y bienestar hasta el final del siglo XVIII, cuando aumentó el conflicto entre la Iglesia Y el Estado en Europa. Las misiones prosperaban demasiado bien y los Jesuitas eran considerados demasiado fuertes. Por su aislamiento eran casi completamente independientes del poder estatal español e eclesiástico, formaban una especie de la autonomía teocrática.Al final del siglo XVII los Jesuitas fueron expulsados del continente americano. Las misiones quedaron vacías, la gente indígena dejó los pueblos y volvió a la selva.

lunes, 29 de diciembre de 2008

MISJE

I znow jestem w Cochabambie. Moja wyprawa byla bardzo ciekawa, rozne dziwy widzialam, wiele rozmow odbylam i wiele sie nauczylam na temat Boliwii i jej mieszkancow.
Nalezaloby jednak pewnie zaczac od tego co to w ogole sa te misje i po co tam jechac? Tak wiec najpierw krotki rys historyczny ( naprawde interesujace!:))
Pod koniec XVI wieku Jezuici ustanowili niezalezne religijne panstwo w Paragwaju.Stamtad wyruszali dalej, zakladajac misje w niezbadanych dotychczas przez Europejczykow rejonach. W rejonie obecnej poludniowo-wschodniej Boliwii zamieszkiwaly wowczas liczne plemiona, ktorych potomkowie do tej pory zyja na tych ziemiach. Sposob, w jaki zoraganizowane byly misje byl swoistym eksperymentem, nie majacym odpowiednikow w epoce kolonialnej. Indianie podlegajacy misji podzieleni byli na grupy,tzw "reduccion", kazda z nich kierowana byla przez dwoch, trzech Jezuitow.Kazda reduccion miala tez swoja wlasna jednostke wojskowa. Przez pewien czas ta jezuicka armia zlozona z Indian byla najlepsza i najsilniejsza na kontynencie i mogla odpierac ataki zarowno Hiszpanow jak i Portugalczykow. Zaistnialo wiec cos na ksztalt autonomicznej teokracji,teoretycznie podlegajaca zwierzchnictwu politycznemu i koscielnemu, ale z powodu izolacji kontrolowana calkowicie przez Jezuitow.
Spolecznosc w misji administrowana byla przez ksiedza i osmiu tubylcow reprezentujacych poszczegolne plemiona, rada ta spotykala sie codziennie aby dyskutowac na biezace tematy i rozwiazywac problemy. Byl to zatem swego rodzaju podzial wladzy. Oczywiscie nie bylo az tak pieknie- plemiona mogly co prawda wybrac czy chca czy nie zyc w spolecznosci misjonarskiej,ale jesli nie chcialy, musialy pracowac w ramach hiszpanskiego systemu feudalnego zwanego encomienda, lub tez w jeszcze gorszym przypadku jako niewolnicy. Niemal wszyscy godzili sie zatem na przynaleznosc do misji. Dzialalnosc religijna Jezuitow byla na tyle skuteczna, ze obecnie niemal nic nie wie sie na temat wierzen tamtejszych plemion sprzed okresu misyjnego.
Niemniej w spolecznosciach zlozonych z Jezuitow i Indian panowala harmonia i swoista wymiana umiejetnosci. Jezuici ksztalcili tubylcow, uczyli ich uprawy roli i hodowli zwierzat, ale takze rzemiosla i rekodziela.Przepiekne, oryginalne koscioly w misjach, zaprojektowane w wiekszosci przez szwajcarskeigo Jezuite Martina Schmidta od poczatku do konca byly dzielem Indian, ich oltarze, wyrafinowane dziela w drewnie i w metalu. Jezuici uczyli tubylcow takze wyrobu instrumentow muzycznych- skrzypiec, wiolonczeli, harf, na ktorych pozniej Indianie wykonywali barokowe utwory, kantaty, madrygaly.Istnialy tez chory, wystawiane byly opery, sztuki teatralne. Probuje sobie wyobrazic taki koncert w parna noc w glebiach tropikalnej selwy w XVII wieku. Ta tradycja przetrwala do dzis w miejscowosciach, w ktorych znajduja sie misje, muzyka jest bardzo wazna, kazda wioska ma swoja orkiestre, ktora specjalizuje sie wlasnie w barokowej muzyce.Niestety, kiedy ja tam bylam nie odbywal sie akurat zaden koncert,bo czlonkowie orkiestry mieli wolne z powodu Swiat i wakacji. Tylko jeden chlopiec gral na skrzypcach na pasterce. Szkoda, marzylam zeby to uslyszec,musi to bys naprawde mistyczne przezycia, ale moze nastepnym razem, zamierzam jeszcze zahaczyc o ktoras z misji w drodze na jakas wyprawe.
Zloty wiek misji zakonczyl sie pod koniec XVIII wieku, wraz z problemami jakie zaistnialy w Europie na linii panstwo- kosciol.Misje byly po prostu zbyt bogate, funkcjonowaly zbyt dobrze i wielu spedzalo to sen z powiek. W 1767 Jezuici zostali wygnani z kontynentu.Bez nich misje stracily racje bytu, ala nowych wlascicieli okazaly sie niedochodowe, nie mialy bogactw naturalnych a plemiona wkrotce opuscily je na zawsze i zaszyly sie w dzungli.
Obecnie sladem po nich sa koscioly w 7 miejscowosciach, w wiekszosci bardzo malych wioskach otoczonych bujna roslinnoscia. Ludnosc tam mieszkajaca jest wymieszana etnicznie, aczkolwiek zyja tam wciaz potomkowie dawnych plemion.W San Rafael jeszcze kilkadziesiat lat temu zylo kilka tysiecy rdzennych mieszkancow, ale po wybychu zarazy wladze spalily ich domy i niemal wszyscy rozpierzchli sie po roznych miejscowosciach.
borrador 9:00:00

lunes, 22 de diciembre de 2008

W drodze.

Moi drodzy,jestem w podrozy w strone misji jezuickich z XVI i XVII wieku, w rejonie zwanym Chiquitania- chiquitos czyli malutcy- tak Hiszpanie zwali zamieszkujacych tam Indian.Widzieliscie film " Misja"? To wlasnie o to chodzi.
Na razie jestem w Santa Cruz i dzieja sie rzeczy bardzo dziwne, o ktorych opowiem pozniej. Poza tym wyglada na to, ze absolutnie wszyscy Boliwijczycy podrozuja w tym okresie.To jakies szalenstwo. Zakup jakiegokolwiek biletu graniczy z cudem. No i wlasnie jakims cudem dzis o 6 rano udalo mi sie dostac bilet na dzisiejszy pociag, choc wszystkie miejsca byly teoretycznie wykupione do 25 grudnia. Najbardziej Ujmujaca Blagalna mina zadziala jednak i pan znalazl jedno jedyne miejsce na dzis. Pociag ten, ktory dociera do granicy z Brazylia w przewodniku Lonely Planet zwa pociagiem smierci, El tren de la Muerte, nie wiem dlaczego...Zobaczymy...

sábado, 20 de diciembre de 2008






Fiesta Navideña

Fiesta z naszymi dziecmi byla prawdziwym sukcesem. Oczywiscie nie wszystko przebieglo zgodnie z planem i nie obylo sie bez wpadek, ale dzieki temu bylo nawet zabawniej.
Najtrudniejsza czescia okazalo sie przebranie dzieci w kostiumy do szopki, bo musielismy zrobic to bardzo szybko a niektore z nich byly dosc oporne. Na szczescie tylko niektore, bo reszta bardzo ochoczo poddala sie naszym zabiegom. Na pewno nigdy wczesniej w zyciu nie upinalam agrafek z taka szybkoscia:)
Nastepnie dzieci przedstawialy historie narodzenia Jezusa. Jedna z pielegniarek czytala specjalnie przygotowana dla dzieci wersje( tak zeby uwzgledniala wszystkie zwierzatka, takze kaczki i swinki) i w odpowiednim momencie bohaterowie wchodzili, wjezdzali badz wnoszeni byli na scene.Pod sam koniec opowiesci, zamiast niño Jesus, czyli dzieciatko Jezus, pielegniarka przeczytala raton Jesus, czyli mysz Jezus, bo w nastepnej linijce bylo cos na temat myszy( rowniez obecnej w szopce).Wszyscy bardzo sie ucieszyli z tego powodu.
PO przedstwieniu nastapila czesc muzyczna, kolenda o osiolku "El burrito sabanero" z dzikim akompaniamentem gwizdkow-ptaszkow i tance polamance. Wolontariusze otrzymali tez laurki i podziekowania od Marii Corazon.
No i w koncu to na co wielu gosci czekalo szczegolnie, czyli poczestunek, stosy pastelitos i buñuelos, przysmakow faworkopodobnych i czekolada na goraco. Niektorzy czlonkowie przybylych rodzin bez zenady ladowali ile wlezie na talerze ewentualnie prosto do reklamowek.A gosci przybylo mnostwo.
Dzieci dostaly tez swoje paczki z prezentami. Co prawda, kiedy kilka dni wczesniej poprosilam je o napisanie/narysowanie listow do Swietego MIkolaja, wiekszosc zazyczyla sobie komorek, dvd, telewizorow, rowerow i samochodow, ale wygladaly na calkiem zadowolone z tego co dostaly, czyli lalek, samochodzikow, ubran i slodyczy.
Wieczorem pracownicy i wolontariusze spotkali sie w przytulnej kawiarni Co- Cafe, a pozniej poszlismy poszalec przy salsie, merenque i regetonie. Oczywiscie tutejsi wymiataja na parkiecie. Latynosi mawiaja o sobie, ze maja duzo cukru we krwi i stad ta radosc i poczucie rytmu. O mnie tez powiedzieli, ze cukru mi nie brakuje:).

domingo, 14 de diciembre de 2008






Un par de fotos. Nuestra excursion al parque, que fue un gran exito, aunque una de las niñas, Elisa, casi fue atropellada por el coche, porque le parece muy divertido escaparse y correr por el medio de la calle. Ademas hace unas evoluciones muy atrevidas y trepa por todo que posible, asi que no se puede perderla de la vista ni un minuto. Los otros tambien disfrutaban mucho, aparte de la pobre Jimena, que tenia miedo a la fuente y al agua y estaba llamando su mama.
Esta semana hay que terminar los disfrazes, solo quedan 4 dias y de momento tengo los patos hechos y un poco de tela blanca y negra para los reyes y las pastorcitas.Al final vamos a envolverlos todos en la tela y ya esta:)Es que en el nacimiento boliviano hay de todo, no solo una vaquita y un burrito, sino tambien patos, gallinas, un cerdito e incluso un ratoncito.Hoy he ido a un mercado enorme, que se llama La Cancha...es enormisimo y hay de todo! Compre una funda de la almohada, muy adornada y dorada y me servira bien para las capas de los reyes, o para uno por lo menos.Los reyes seran los hermanos Mendoza, Vidal, Johnny y Ronald. Maria me conto el otro dia que ellos viven el condiciones muy miserables, un una cabaña de barro y duermen alla en cajas de carton. Su mama no les cuida porque ahora tiene un marido nuevo y una hija y ademas tener hijos doscapacitados es como ser maldito. Les falta ropa y zapatos. Ya se hacen mayores para el centro, se prolonga y prolonga su estancia pero una vez tendran que salir y luego se empezara el problema...¿Que va a pasar con ellos?
En las fotos Johnny es el chico en la silla de ruedas...es bastante travieso, como sus hermanos. Su padre fue un alcoholico y les usaba para mandigar en la calle y les enseñaba a robar.Pero a veces pueden ser muy tiernos, muy buenos.
Otras fotos son de la actuacion de las chicas del otro centro. Para 4 meses han tenido actividades del circo, teatro e musica, todo en un programa Educadores Fiesta y eso fue el cierre antes de las vacaciones. Salió muy bien, sobre todo la parte musical, con algunas canciones compuestas especialmente para esta ocasion, con palabras sencillas y muy conmovedoras, sobre el valor de la vida, el amor y la alegría. Tocaban muy bien los tambores, se ve que tienen este ritmo en la sangre.

sábado, 13 de diciembre de 2008

Swieta, Swieta ida. Praca wre w naszym osrodku, w piatek fiesta bozonarodzeniowa z udzialem rodzicow. Przygotowujemy szopke bozonarodzeniowa z udzialem dzieci, ktore sa z tego powodu zachwycone. Ja zaofiarowalam sie pomoc przy kostiumach, dla tych dzieci, ktorych rodzice na pewno sie w to nie zaagazuja. Uff, duzo roboty bedzie w przyszly tygodniu. Mam juz zrobione kaczki- tak, tak, w tutejszej szopce maja caly przeglad zwierzatek, nie tylko wolek, osiolek i owieczki, ale tez kaczki, kury, swinka, a nawet myszka. Trzeba bedzie jeszcze pomyslec nad pastereczkami, dokonczyc trzech kroli- trzej bracia Mendoza i przygotowac jakas plachte dla swietego Jozefa.
Na fiescie bozonarodzeniowej maja sie zjawic tysiace osob, wszyscy krewni i znajomi, nawet z innych regionow- wiadomo, darmowe jedzenie. Tak wiec, jak zapowiedziala dyrektorka, obecnosc dziadka z Oruro, czy cioci i kuzynow z Hiszpanii nie powinna nas dziwic.
W piatek pojechalismy z dziecmi do parku, ja organizowalam ten wypad i tzreba przyznac, ze mnostwo energii to kosztowalo. Kiedy dzieci dowiedzialy sie ze pojedziemy do parku, byly strasznie podekscytowane i przez 2 godziny pytanie. Idziemy do parku? padlo moze 2000 razy. Pozniej trzeba bylo je zapakowac do taksowek, wraz z wozkami inwalidzkimi, w parku wypakowac, pomoc wejsc na zjezdzalnie czy hustawki, niektore trzeba wniesc, bo same nie wejda, pilnowac caly czas, zeby nie upadly i nie rozbily sobie glowy ( szczegolnie te, ktore nie maja rozwinietych miesni). Tymczasem te, ktore maja ruszaja sie bez problemu rozbiegaja sie na wszystkie strony. Najbardziej lobuzowata jest Elisa, pieciolatka pochodzaca z jednego z plemion w dzungli, ktora nie ma zadnych problemow umyslowych, jedynie wieli, brzydki, pomarszczony guz zaczynajacy sie od dolnej wargi, na calym podbrodku. Maja go wycinac na poczatku przyszlego roku.Elisa jest bardzo ruchliwa, zreczna i inteligentna i wlazi na wszystkie drabinki, zjezdzalnie i hustawki wykonujac najbardziej mrozace krew w zylach ewolucje. Spedzila ostatnie 2 lata poza osrodkiem, jej matka zabrala ja do dzungli i dopiero kilka miesiecy temu jedna z pielegniarek przypadkowo ja odnalazla. Zyjac z plemieniem Elisa przestala poslugiwac sie hiszpanskim i teraz stopniowo stramy sie zeby zaczela znowu mowic, niemal kazdego dnia wymawia jakies nowe slowo i wszyscy sa bardzo szczesliwi z tego powodu.
Wczoraj w parku skakala, biegala i uciekala na ulice, bez koszulki, ze swoim okraglym brazowym brzuszkiem wygladala naprawde dziko:)
Kazde wyjscie to dla dzieci nie lada atrakcja. Ponoc jesli cos sie im obieca a potem z jakiegos powodu sie to nie odbywa, okropnie placza przez cala reszte dnia.Nie potrafia zbyt dobrze sie wyslowic, ale radosc okazuja doskonale.

Od jakiegos czasu chodze tez do innego osrodka, w ktorym mieszkaja dziewczynki, ofiary przemocy. Jest ich 25, w wiekszosci w wieku 12- 15 lat, z Cochabamby ale tez z wiejskich rejonow, Chapare i Oruro.
Pracuje tam pewna starsza Belgijka, ktora dala mi do przeczytania historie tych dziewczyn, ktore nagrala i spisala jedna z poprzednich wolontariuszek, ktora spedzila z nimi duzo czasu i zdobyla ich zaufanie. Historie te sa po prostu wstrzasajace. Zastanawialo mnie wczesnie to, ze machismo nie jest w Boliwii az tak widzialne jak w innch krajach Ameryki Lacinskiej. Wyglada jednak na to, ze istnieje i ma sie swietnie, jest moze bardziej dyskretne, bardziej ukryte w czterech scianach, w rodzinie. Niemal wszystkie z dziewczynek z osrodka sa ofiarami przemocy od najwczesniejszych lat zycia, bite regularnie przez swoich ojcow,takze inncch czlonkow rodziny. Niemal wszystkie sa tez ofiarami gwaltow, zazwyczaj ze strony ojca,kogos z rodziny, nauczyciela i kilkanascie z nich poddalo sie aborcji badz tez urodzilo dziecko w wieku 12 lub 13 lat. Jedna z dziewczynek wlasnie urodzila kilka dni temu, ona ma lat 13 a ojciec dziecka 64. Niestety dziecko urodzilo sie fizycznie zdeformowane, pracownice osrodka mowia, ze widok jest bardzo przgnebiajacy- ma powykrecane nozki, nieproporcjonalnie duze konczyny, problemy ze sluchem, problem z oczami. Matka dzieck wczesniej chciala je zachowac, ale teraz juz nie chce, bedzie wymagalo ciaglej opieki i lozenia pieniedzy, ktrych dziewczynka nie ma. Nieduze sa tez szanse na adopcje uposledzonego dziecka.
Wsrod tych historii natknelam sie na matke jednego z dzieci, z ktorymi pracuje, kilkulatki, ktora tkwi unieruchomiona w wozku, nie mowi i kiedy ma mozliwosc gryzie do krwi swoje dlonie. Zazwyczaj ja karmie, a teraz znam historie jej mamy, ktora ma 20 lat i miala juz 4 dzieci, poczawszy od 13 roku zycia, z ktorych jedno zmarlo, a jedno jest uposledzone, czego przyczyna prawdopodobnie jest agresja, jakiej poddana byla kobieta ze strony ojca dziecka, bedac w ciazy. Przed Swietami kobieta ta wychodzi za maz za tego czlowieka, szykuje sie trzydniowa fiesta...
Najstraszniejsza byla historia dziewczynki, ktora w wieku 15 lat urodzial synka, a ojciec dziecka twierdzil, ze nie chcial chlopca tylko dziewczynke, i pewnego dnia przydszedl do jej domu i w jej obecnosci zgniotl czaszke dziecka zabijajac je na miejscu.
Kazda z tych dziewczynek ma jakas straszna historie do opowiedzenia, a przeciez to tylko dzieci.Czytajac te historie mozna uswiadomic sobie jak gleboko system patrialchalny i machismo sa zakorzenione w tym spoleczenstwie, szczegolnie w wiejskich, tradycyjnych rejonach. Przemoc przechodzi z pokolenia na pokolenie.Kobiety rzadko opuszczaja agresywnego meza, zazwyczaj akceptuja sytuacje, nie widzac innego wyjscia, bedac nauczone, ze przemoc jest czescia ich zycia. Brudne sprawy utrzymywane sa w rodzinnym kregu.W ostatnich latach wiele kobiet wyjechalo do pracy do Hiszpanii i dzieci zostawiane sa na pastwe losu i krewnych,ktorzy czesto obchodza sie z nimi bardzo zle, a szczegolnie bezbronne sa dojrzewajace dziewczynki.
Obawiam sie, ze pracujac w takich miejscach stykam sie stale z najsmutniejsze, najbrzydsza twarza Boliwii, ktora jest przeciez tylko jedna z jej twarzy i nie dotyczy przeciez wszystkich. Czekam juz na moja swiateczna podroz, zeby troche sie oderwac i zobaczyc tez, to co tu jest piekne.

sábado, 6 de diciembre de 2008

K'oa

Wczoraj wypadal pierwszy piatek miesiaca, dzien w ktorym Boliwijczycy czcza i prosza o blogoslawienstwo Paczamame, czyli Matke Ziemie.Obchodza to swieto prywatnie, w rodzinach lub tez w miejscach publicznych, gdzie towarzyszy temu ogien,muzyka i oczywiscie chicha, mocny alkohol robiony z kukurydzy.
Mialam tyle szczescia,ze zaprosil mnie na obchody psycholog z naszego osrodka, Marco, wiec moglam spedzic ten wieczor w towarzystwie bardzo milych Boliwijczykow a nie gringos i dowiedzialam sie mnostwa ciekawych rzeczy na temat calej uroczystosci.To byl naprawde magiczny wieczor.

Wszystko odbywalo sie w czyms w rodzaju klubu/centrum kulturalnego. Na patio palilo sie ognisko,graly bebny, przy stolach zgromadzony byl tlum ludzi pijacy chiche. Rowniez nasza grupa, po szybkiej skladce do malowniczego kapelusza pewnego malowniczego artysty, przyjaciela Marco, zakupila wielki dzban chichy. Trudno mi porownac smak do czegokolwiek, na pewno nie smakuje jak kukurucza, jest kwasno slodkawy, calkiem smaczny i zdradliwy, bo nie czuje sie zupelnie procentow.
Kazda osoba kolejno nabira chiche z dzbana do skorupy jakiegos owocu, wielkosci skoropy kokosa, ale nie wiem niestety co to bylo. Nastepnie nalezy wykonac tzw. cha'lla czyli wylac co nieco ze skorupy na ziemie, podzielic sie z Paczamama. Rowniez sposob, w jaki napoj rozlewa sie na ziemi moze byc dobra lub zla wrozba. Przed wypiciem pozdrawia sie osobe siedzaca obok. Po wypiciu zaczerpuje sie chiche do skorupy i podaje sasiadowi. I tak skorupa krazy az do oproznienia dzbana i zakupienia nastepnego:). Poza tym zuje sie liscie koki. Liscie najpierw nalezy trzymac w ustach bez zucia, miedzy zebami i policzkiem.Wklada sie ich tam sporo, wytrwali zwacze wygladaja jak chomiki. Kiedy z lisci robi papka i zaczynaja wydzielac soki, mozna przystapic do zucia, zawsze towarzyszy temu specjalna szara substancja, ktora wyglada troche jak kamien, ale jest miekka.Jak poinformowal mnie Marco, bez niej po zuciu wezmie mnie na wymioty. Cos tam pozulam, ale trzeba wprawy i techniki zeby dawalo to jakies rezultaty.
Ok 21 zaczyna sie wlasciwy rytual. W ogniu pali sie kadzidlo, wino i gipsowe figurki i znaki symbolizujace rozne sfery zycia, w ktorych uprasza sie blogoslawienstwa Pachamamy.Mistrzowie ceremonii odmawiaja nad ogniem modlitwy. Pozniej mozna wylosowac wrozbe dla siebie. Wrozby, zwane misterios, czyli tajemnice, to male biale plytki z roznymi symbloami zaczerpnietymi z kultury andyjskiej. Moja wrozba przedstawiala cos, co jak wyjasnil mistrz ceremonii, bylo andyjska tkanina, a wrozba miala zwiazek z tkaniem tkaniny swojego zycia. Interpretowac mozna juz po swojemu:) Wrozby maja miec generalnie pozytwne znaczenia.Wrzuca sie je do ognia i mozna wypowiedziec swoje wlasne zyczenie do Paczamamy.Co tez oczywiscie zrobilam.
Pozniej do akcji przystepuja muzycy, grajacy na fletach zwanych sicus, cos co nas nazywa sie fletnia pana. Nie myslcie jednak, ze muzyka boliwjska ma cos wspolnego z melodiami wykonywanymi przez Peruwianczykow w przejsciach podziemnych i parkach w Polsce. Z pewnoscia pierwsze skojarzenie dotyczy pewnego nieszczesnego kondora, ktory pasa, ale nie, niewiele ma to wspolnego z bogactwem tutejszej muzyki.Sicuriada to prawdziwe szalenstwo, bardzo rytmiczne i radosne. Muzycy stojacy w kregu graja na fletach a akompaniuje im wielki beben. Sposob grania jest rowniez znaczacy, symbolizuje wzajmnosc miedzy ludzmi i Pachamama. Kiedy jednem muzyk wdmuchuje powietrze do fletni, drugi wydmuchuje. Tak przynajmniej wytlumaczyl mi to Marco, ktory nalezal niegdys do takiej grupy. W grupie zawsze jest ktos w rodzaju dyrygenta i menagera i jesli nie gra sie wystarczajaco dobrze, dostaje sie od niego po glowie.
Sam Marco natomiast to zapalony muzyk, gra swietnie na gitarze i pieknie spiewa boliwijskie piosenki. Wyglad tez ma bardzo boliwijski, jest niski, mniejszy ode mnie okraglutki i zawsze usmiechniety.Ma tysiace przyjaciol, ktorzy podchodzili, witali sie, przylaczali sie do chichy lub nie. W wiekszosci bardzo ciekawe typy.
Ponoc jeszcze ciekawiej jest uczestniczyc w K'oa na wsi, gdzie podtrzymuje sie prawdziwe tradycje. Moze uda mi sie w przyszlym miesiacu.

domingo, 30 de noviembre de 2008





La entrada universitaria






Wczoraj w Cochabambie wielka fiesta- la entrada universitaria, cos w rodzaju juvenaliow, tylko znacznie lepsze:) Studenci juz od ponad miesiaca codziennie cwiczyli tance na placach i ulicach. W dniu entrady od 10 rano do 22 wieczorem grupy studentow z roznych fakultetow prezentuja najrozniejsze ludowe tance z roznych regionow, przebrani w tradycyjne stroje.Przed kazda grupa jedzie ciezarowka z zespolem, ktory zapewnia podklad muzyczny.Boliwijskie tance nawiazuja zarowno do tradycji plemiennej, indianskiej, z mocnym rytmem wybijanym na bebnach,z maskami,piorami, jak i do tradycji hiszpanskiej, tanczone w "cywilizowanych" strojach, panie w pieknych sukniach, panowie w wysokich butach, kapeluszach, pompiastych spodniach.
Tak sobie tancza i tancza i tancza studenci caly dzien a gawiedz patrzy i oklaskuje. Trzeba przyznac, ze tancza w wiekszosci bardzo dobrze i swietnie sie przy tym bawia. Grup jest tak wiele, ze wydaje sie ze wszyscy studenci sa zaangazowani w tance, ale to chyba niemozliwe. Oczywiscie, jak kaze studencki obyczaj niezaleznie od narodowosci, pije sie tez na potege i pod wieczor na ulicach dzieja sie sceny dantejskie...

sábado, 29 de noviembre de 2008

¿Que te pasa, Calabaza?






es una pregunta muy frequente en el centro. Calabaza en este sentido es una persona tonta.Bueno, entonces todos los niños de alli son calabacitas.
Nos conocemos cada vez mejor y estoy ganando su confianza.Aprendo como actuar, cuando estar firme, cuando estar cariñosa. Me llaman "Amiga, amiga!" y dicen que te vaya bien cuando voy a casa. En cambio, los voluntarios suelen decir todo el tiempo " Que lindo!!Muuuy lindo!" cuando los niños muestran los efectos de su trabajo, ya que sea un papel garrapatado con una lapiz verde o algunas cifras escritas con mucho sudor.Los niños se ponen muy orgullosos.
Hay niños que no pueden hablar, hay tambien niños autistas completamente encerrados en su mundo, casi sin contacto con el exterior. Luis, muy pequeño, con enormes ojos marrones siempre mira muy fijamente, le gusta poder ver cuando algo esta pasando con otros niños. Maria Jesus se muerde las manos, se columpia en el sofa, de vez en cuando se pone muy inquieta, como si algo le molestara o le asustara dentro de su cabeza.Diego, babeando eternamente, normalmente es amable, sonrie y pero de vez en cuando se pone malicioso y pega a todos con sus largas manos. Hay un niño hiperactivo, Alejandro, que no para nunca de moverse, hay que siempre estar muy pendiente de lo que haga y tener ojos por detras de la cabeza, porque es increiblemente rapido y basta un secundo para que desparezca de la vista.
A Maribel le encantan mis gafas del sol, no puede hablar, pero siempre las indica con su dedo y quiere que se las ponga. Luego quiere que todos la vean..y todos estan gritando: Maribel! Que coqueta!
Hay planes para la fiesta de Navidad, los niños y voluntarios van a presentar la escena biblica con Jesus, San Jose, Maria, los pastores y los animales. Puede ser divertido! Perece que Luis tendra el papel de Jesus:)
El otro dia dibujamos en el suelo con pasteles, adjunto algunas fotos. Dibuje el canguro con Diego en el bolsillo.

lunes, 24 de noviembre de 2008


Jeszcze jedno zdjecie. Tak wyglada droga z Cochabamby do Villa Tunari.Z autobusu, wiec nie najlepszej jakosci, widoki zrobily na mnie wielki wrazenie. Gory o wysokosci ponad 3000 metrow porosniete lasem deszczowym. Z wierzcholkami tonacymi w chmurach. Potezne, tajemnicze i niedostepne. Niepokojace. Jak ze snu.

In the jungle, the mighty jungle sobol sleeps tonight




KIlka zdjec z miejscowosci Villa Tunari, gdzie spedzilam ostatni weekend.Pierwsze zetkniecie z dzungla i prawdziwym tropikiem! W ciagu dnia upal jest smiertelny, wszystko zamiera w bezruchu i w ciszy, kryjac sie w cieniu. Dopiero wieczorem i ludzie i zwierzeta budza sie do zycia. Dzungla zaczyna przemawiac tysiacem glosow, skrzekow, piskow i szelestow.
A za dnia najlepiej plawic sie w pieknej, krystalicznie czystej rzece, co tez zrobilysmy.
W Villa Tunari mozna odwiedzic park, gdzie wolontariusze opiekuja sie zwierzetami odzyskanymi z cyrkow lub rak prywatnych, celem jest umozliwienie im powrotu do naturalnego srodowiska, co czesto jest niemozliwe, bo sa zbyt oswojone i nie przezylyby same w dzungli. Niemniej przechodza kwarantanne i zmienia sie ich diete- np malpy odzwyczajone sa od slodyczy i picia coca coli.Jest tam nawet kilka pum i jaguar, ktore spaceruja pod opieka wolontaruszy!
Jak na sobotnia noc przystalo, miasteczko pelne bylo muzyki i tanca do bardzo pozna.Natomiast w niedziele o 6 rano nagle obudzily nas dzwieki Let it be w wersji syntezator elektroniczny. Dzwieki te dochodzily nie wiadomo skad, najpierw wydawalo mi sie ze ze sciany, albo z wentylatora. Tymczasem to kosciol naprzeciwko hostelu z wilkich glosnikow puszczal wiazanke roznych, w zalozeniu kojacych i lagodnych utworow. O 6 rano nie koja jednak, nie wiem dlaczego...
Inna sprawa ze tu w Boliwii dzien wstaje o 6 rano i bach, od razu jest bardzo jasno i zaczyna sie zycie. O 12 jest juz bardzo goraco, czas na sjeste. Slonce zachodzi po 18 wieczorem, nie jest to dlugi, powolny zachod jak u nas, tylko jest jasno, jasno, potem zachod i nagle juz zupelnie ciemno.

viernes, 21 de noviembre de 2008

Po rozeznaniu sie w sytuacji postanowilam zmienic miejsce pracy. W centrum dla kobiet, jak sie okazalo moja obecnosc nie byla zbyt przydatna, jako ze maja tam wystraczajaca liczbe pracownikow i wolontariuszy do opieki nad dziewczynami. Nie mowiac o tym, ze pod wgledem organizacyjnym boliwijskie instytucje to tragedia. Stwierdzilam wiec, ze to strata czasu i ze wole pracowac gdzies, gdzie rzeczywiscie jestem potrzebna i tak trafilam do osrodka dla dzieci niepelnosprawnych, w ktorym pracuje juz od tygodnia. Ani na brak zajec ani na zla organizacje nie moge narzekac. Osrodek prowadzi w nienaganny sposob Maria Corazon, czyli Maria Serce. Maria Serce to kobieta niezwykle silna i dynamiczna a przy tym piekna.Ma jakies 40 lat, dlugie kruczoczarne wlosy, ubiera sie elegancko,prowadzi samochod,mowi po angielsku i jest bardzo nowoczesna i otwarta.A przy ma wielkie Serce i dla dzieci ze swojego osrodka zrobilaby wszystko.
A historie tych dzieci niemal wszystkie sa bardzo smutne.Pochodza w wiekszosci z wiejskich rejonow, gdzie urodziny uposledzonego dziecka uznawane sa za przeklenstwo, za kare boska. Czesto takie dzieci sie zabija. Slyszalam tez, ze nawet gdy rodza sie bliznieta, jedno z nich zostaje zabite, bo wierzy sie, ze jedno z nich jest owocem zdrady !!
Maria Corazon opowiedziala mi historie braci,ktorzy wszyscy mieli to samo schorzenie genetyczne,ich miesnie wypelnialy sie tluszczem, co konczy sie smiercia przed 16 rokiem zycia. Obecnie tylko jeden z nich uczeszcza do osrodka, ale przed nim bylo tam juz trzech, i prawdopodobnie juz nie zyja. W ich rodzinie kazde dziecko plci meskiej jest skazane na te chorobe. Kiedys do osrodka przyszedl ojciec chlopcow i Maria powiedziala mu, ze nie wolno mu miec wiecej dzieci, bo kazdy z synow bedzie mial te sama wade genetyczna. Ale meczyzna nie rozumie co to znaczy, nie rozumie czym jest antykoncepcja i 2 lata pozniej mial juz dwoch kolejnych synow o tym samym schorzeniu, wiec w sumie bylo ich pieciu!
Inny chlopiec, Diego z porazeniem mozgowym spedzil 5 pierwszych lat swojego zycia lezac w pomieszczeniu bez swiatla, bez zadnej stymulacji.Teraz Diego jest wesoly i aktywny,nie mowi co prawda ale dobrze komunikuje sie za pomoca gestow i dobrze wie, co mu sie podoba, a co nie.
Musze konczyc na razie, bo nie mam wystarczajaco bolivianos przy sobie:)A mam jeszcze duzo do opowiedzenia...

lunes, 17 de noviembre de 2008

domingo, 16 de noviembre de 2008

Nie samymi plodami lamy zyje czlowiek

w Boliwii, choc niektorzy probowali mnie przestraszyc przed podroza,ze to bedzie jedyna dostepna strawa. Wszystko zalezy oczywiscie od polozenia i klimatu, a pod tym wzgledem Boliwia jest bardzo zroznicowana.Cochabamba jest usytuowana w taki sposob, ze cieszy sie lagodnym, srodziemnomorskim klimatem i jest, jak powiadaja mieszkancy, miastem wiecznej wiosny.Stad tez wielka obfitosc warzyw i owocow, tych dobrze nam znanych jak i zupelnie nowych.Na targowiskach ciesza oczy poukladane w stosy swojskie ogorki, pomidory, salaty, marchewki ale tez papaye, ananasy, chirimoye,arbuzy, awokado,banany wszelkich mozliwych rozmiarow, wszystko tanie jak barszcz( buraki tez tu maja swoja droga).Tak wiec wegetarianin z glodu nie ma prawa zginac.Oczywicie pod warunkiem, ze sobie sam przyrzadza swoje wegetarianskie dania. Bo juz w restauracjach i ulicznych stoiskach dominuja dania miesne. Co tam dominuja- Boliwijczycy po prostu kochaja miecho w kazdej postaci, z ryzem, ziemniakami, w zupie, w empanadach( cos w rodzaju bulki z farszem). Je sie glownie wolowine, wieprzowine i od czasu do czasu mieso lamy.
Jak dotad stolowalam sie kilka razy na ulicznych stoiskach, sa bardzo tanie, ale jest to zawsze pewne ryzyko pozniejszych ciezkich dolegliwosci zolodkowych. Zazwyczaj pracuje tam senora, ktora w kilku wielkich kotlach miesza strawe i pokrzykuje od czasu do czasu, co dzis ciekawego mozna dostac. Jak na razie nazwy dan sa dla mnie w wiekszosci zupelnie nowe i brzmia jak wyliczanka: Hay chuños, chanko,pucapala,choclo, charque!!!. Gdy pytam czy ma cos bez miesa zazwyczaj napierw nie rozumie zupelnie o co mi chodzi, nastepnie mowi- tak wszystko mamy z miesem! Wowczas wyjasniam ze nie, chodzi mi wlasnie BEZ miesa. Mamy kurczaka odpowiada pani. Hmm, nie to raczej tez mieso.Senora wzdycha i mowi, ze wszystko jest z miesem. Czesto jednak udaje sie w koncu skomponowac jakies danie, np papas- ziemniaki,do tego chuños- specjalnie spreparowane ziemniaki, najpierw zamorozone, pozniej wysuszone, tak ze traca cala wode i moga nastepnie byc przechowywane przez setki lat( przydaje sie to w trudnym andyjskim klimacie). Maja postac brunatnych farfocli, a smak, hmm, jak sie je doprawi to nawet sa jadalne.
Mozna tez zjesc choclo, kukurydze o gigantycznych ziarnach, inna od tej europejskiej.Istnieje tez kukurydziana wersja chuño, zamrozona i wysuszona kukurydza zwana mote.Wczoraj jadlam natomiast zupe z kukurydzy, gesta i bardzo smaczna. Popija sie kompocikiem z cynamonem i z dziwnym suszonym owocem, zwanym mogonchin.Na deser natomiast do woli mozna opchac sie owocami, ktore sa przepyszne i inne w smaku niz to co dociera do Europy. Wczoraj zjadlam kawalek najlepszego ananasa w moim zyciu!
Miesozerni moga natomiast zjesc takie specjaly jak:
chajchu- wolowina z chuño, jajkiem na tardo, serem i sosem chili
fricase- zupa z wieprzowiny
milanesa-rodzaj sznycla
chanko- kurczak z zoltym pieprzem i pomidorowo-cebulowym sosem
i bardzo popularne salteñas- cos w rodzaju zapiekanego pieroga z kurczakiem.
Tradycyjny napoj alkoholowy to chicha, robiony jest ze sfermentowanej kukurydzy- bardzo mocny!
Dzis do sniadania pilam herbatke z lisci koki, ponoc dziala dobrze na zoladek...



No solo los fetos de llama se come en Bolvia aunque habia gente que trataba de asustarme antes del viaje.Todo depende del clima y la ubicacion que varia mucho en distintas partes de Bolivia. Cochabamba goza de un clima mediterraneo, no demasiado caluroso, no demasiado frio, se puede decir perfecto:)Asi pues abundan varduras y frutas, las mas comunes pero tambien exoticos y completamente nuevos para mi.En los mercados hay de todo, tomates, pepinos, zanahorias pero tambien sandias, chirimoyas, papayas, aguacates, platanos, todo baratisimo y riquisimo! Puedo sobrevivir siendo vegetariana. Otra cosa es comer en la calle, de los vendedores amubulantes, lo que sale muy barato pero uno corre riesgo de graves problemas con estomago y dias pasados en el baño. Casi todos los platos llevan carne, los bolivianos aman carne en cada forma. Las vendedoras, tales doñas Marias o Carmen, siempre gritan atraiendo a los clientes: Hay chocle, chuño, charque, milanesa, chajchu!!! Todavia no conozco lamayoria de ellos pero voy probando. Bueno, pruebo cosas vegetarianas, o sea pregunto si hay algo sin carne y la señora normalmente no entiende. Bueno, dice con orgullo, tenemos todo con carne. No,quiero SIN carne.Entonces dice:tenemos pollo. Al final me compone algo como papas con chuños( es patata deshidratada, congelada y luego secada, asi que tiene forma de trocitos grises y puede durar siglos!hasta 500 años!). Con esto puedo comer choclo, una maiz con granos muy grandes, o tomar una sopita de maiz. Para beber hay una especie de compota fria, con mogonchin, sospecho que es melocoton secado pero puede ser cada otra fruta.La compota tiene sabor a canela.Luego para el postre hay frutas muuuy sabrosas, con el sabor distinto a los que llegan a Europa.O se puede tomar un jugo de frutas, mezcladas como uno quiere, supersaludable.
Para los carnivores hay cosas como:
chajchu- carne de vaca con huevo duro, queso y salsa chili
fricase- sopa de cerdo
charque- carne de llama con huevo duro y arroz
chanko-pollo con pimienta amarilla y salsa de tomate y cebolla
milanesa- una especie de chuleta
y muy populares salteñas- un pierogi horneado relleno de carne
Una bebida tradicional alcoholica se llama chicha y esta hecha de maiz fermentada. es muy fuerte!
Hoy por la mañana he toamdo una infusion de hojas de coca, tambien he masticado por un rato. se dicen que son buenas para el estomago.
Por lo visto, para el paladal este sitio es buenisimo.

miércoles, 12 de noviembre de 2008

Wczoraj pierwszy raz poszlam do osrodka, w ktorym mam pracowac.Organizacja ma cztery centra, kazde z nich o innym profilu. Do pierwszego domu przychodza na caly dzien male dziewczynki i nastolatki z biednych rodzin i z ulicy i maja tam zapenione zajecia edukacyjne, artystyczne, opieke psychologiczna etc. Przy domu prowadzona jest restauracja i sklepik, w ktorych pracuja i sprzedaja swoje wyroby dziewczyny z osrodka.
Drugi dom jest swego rodzaju przechowalnia dla dziewczynek, ktore w nocy pracuja na ulicy, prostytuuja sie i kradna. W dzien moga tam pojsc, umyc sie, odpoczac, maja rowniez zajecia edukacyjne, warsztaty, psychologa, przygotowuja tez ciasta sprzedawane pozniej w restauracji.Maja uczyc sie tam odpowiedzialnosci, wdrazane sa w proste zajecia domowe, mycie naczyn, sprzatanie po sobie. Tam wlasnie bylam wczoraj. Liczba dziewczyn, ktore przychodza jest rozna, od 3 do 10 dziennie, wczoraj byly tam trzy dziewczynki w wieku 13, 14 i 16 lat, Carmen, Caren i Mirabel. Ja widzialam je juz umyte i czyste, ale o poranku przychodza do domu w okropnym stanie, brudne, smierdzace alkoholem, pod wplywem narkotykow ( zazwyczaj wachaja klej, zwany tutaj clefa). Wiekszosc ma tez roznego rodzaju infekcje i choroby przenoszone droga plciowa.Wiele z nich przychodzi z dziecmi, z ktorymi zyja na ulicy.
Trzeci dom jest instytucja zamknieta, gdzie dziewczyny, otoczone opieka psychologiczna poddane sa detoksyfikacji.Wzmacnia sie tez w nich pragnienie zmiany trybu zycia. Jesli przejda pomyslnie ten etap, ostatnim przystankiem jest dom, w ktorym przyuczane sa do wykonywania roznych prostych zawodow, aby byly w stanie poradzic sobie w spoleczenstwie, nie bedac zmuszone do powrotu na ulice.
Oczywiscie rzeczywistosc tych domow jest duzo trudniejsza niz brzmi to na papierze a wysilki opiekunow spotykaja sie z oporem. Wiele dziewczyn po ktoryms etapie powraca na ulice. dziewczynki z mojego domu sa zwykle zbyt zmeczone po calej nocy, zeby cokolwiek jeszcze robic, chca sie umyc i przespac. Niemniej czasem sie udaje i to jsie liczy. Poza tym w osrodkach dziewczyny spotykaja sie z akceptacja i pozytywnymi uczuciami w stosunku do siebie.
Dzis ide do trzeciego domu, tego zamknietego, prawdopodobnie bede pracowac na zmiane w dwoch.