lunes, 24 de noviembre de 2008

In the jungle, the mighty jungle sobol sleeps tonight




KIlka zdjec z miejscowosci Villa Tunari, gdzie spedzilam ostatni weekend.Pierwsze zetkniecie z dzungla i prawdziwym tropikiem! W ciagu dnia upal jest smiertelny, wszystko zamiera w bezruchu i w ciszy, kryjac sie w cieniu. Dopiero wieczorem i ludzie i zwierzeta budza sie do zycia. Dzungla zaczyna przemawiac tysiacem glosow, skrzekow, piskow i szelestow.
A za dnia najlepiej plawic sie w pieknej, krystalicznie czystej rzece, co tez zrobilysmy.
W Villa Tunari mozna odwiedzic park, gdzie wolontariusze opiekuja sie zwierzetami odzyskanymi z cyrkow lub rak prywatnych, celem jest umozliwienie im powrotu do naturalnego srodowiska, co czesto jest niemozliwe, bo sa zbyt oswojone i nie przezylyby same w dzungli. Niemniej przechodza kwarantanne i zmienia sie ich diete- np malpy odzwyczajone sa od slodyczy i picia coca coli.Jest tam nawet kilka pum i jaguar, ktore spaceruja pod opieka wolontaruszy!
Jak na sobotnia noc przystalo, miasteczko pelne bylo muzyki i tanca do bardzo pozna.Natomiast w niedziele o 6 rano nagle obudzily nas dzwieki Let it be w wersji syntezator elektroniczny. Dzwieki te dochodzily nie wiadomo skad, najpierw wydawalo mi sie ze ze sciany, albo z wentylatora. Tymczasem to kosciol naprzeciwko hostelu z wilkich glosnikow puszczal wiazanke roznych, w zalozeniu kojacych i lagodnych utworow. O 6 rano nie koja jednak, nie wiem dlaczego...
Inna sprawa ze tu w Boliwii dzien wstaje o 6 rano i bach, od razu jest bardzo jasno i zaczyna sie zycie. O 12 jest juz bardzo goraco, czas na sjeste. Slonce zachodzi po 18 wieczorem, nie jest to dlugi, powolny zachod jak u nas, tylko jest jasno, jasno, potem zachod i nagle juz zupelnie ciemno.

No hay comentarios: