sábado, 8 de noviembre de 2008

Kunamuskata

czyli witaj w jezyku aymara- lub moze cos o podobnym brzmieniu, nauczylam sie wczoraj podczas 8 godzinnej jazdy z Santa Cruz do Cochabamby od mojej wspolpasazerki, malutkiej, pomarszczonej, czarnowlosej kobieciny z miejscowosci Oruro, wysoko w Andach. Ludzie z tego miasta ( dawniej gorniczego) sa ponoc dosc zamknieci i nieprzystepni, ale moja sasiadka byla bardzo sympatyczna i z ciekawoscia rozpytywala jakie warzywa i owoce uprawia sie moim kraju, jaka jest tam pogoda etc. Pokazywala mi tez przez okno, ktore to bananowce, ktore pomarancze, ktore juki, i jak liscie koki suszy sie na wielkich plachtach. Wypatrywalam gorliwie lam, ale zadna mi sie nie objawila jak dotad. Przejezdzalismy natomiast przez male miejscowosci, gdzie kobiety ubieraja sie w tradycyjny sposob, w plisowana spodnice mniej wiecej do kolan, bluzke, czesto barwna chuste i nieodlaczny okragly kapelusz, a wlosy niezaleznie od wieku splecione maja w dwa dlugie czarne warkocze. Te spodniczki tez nosza niezaleznie od wieku, co starszym paniom nadaje pewien frywolny wyglad:)
Santa Cruz lezy na nizinie, a Cochabamba na ponad 3000 metrow, wiec autobus mknie najpierw po plaskim terenie, zarosnietym tropikalna roslinnoscia, gdzie proste drewniane domy zbudowane sa na palach, jakies 2,5 metra nad poziomem gruntu. Pozniej zatrzymalismy sie na obiad, ja nie ryzykowalam jednak,kupilam tylko loda o smaku kokosa i banana, bardzo dobry byl. Pozniej przez chwile spalam, a kiedy sie obudzilam i spojrzalam wokol az dech mi zaparlo...zupelnie jakbym wciaz snila, wielkie, stozkowatego ksztaltu gory porosniete bujnym lasem tropikalnym, coraz wyzsze za kazdym zakretem, majestatyczne i tajemnicze, ze szczytami ginacymi w chmurach. Minelismy tez kilka spadajacych z wielkich wysokosci wodospadow. Jeszcze wyzej krajobraz znow sie zmienil, las zniknal, gory pokryte byly tylko trawa. W koncu autobus zaczal zjezdzac w dol i mym oczom ukazala sie gigantyczna figura Chrystusa, kopia tej z Rio, gorujaca nad kilkoma wzgorzami, na ktorych zbudowane jest miasto,a pozniej wieczorna Cochabamba.
W autobusie bylam jedyna biala osoba, ale wszyscy traktowali mnie normalnie, nikt sie specjalnie nie przygladal, ani nie zaczepial, moze z wyjatkiem dwoch malych dziewczynek, ktore podbiegaly co chwila krzyczac HOLA!! i ciagnely mnie za rekaw, a pozniej uciekaly na tyl autobusu i jedna, ta bardziej smiala mowila tej mniejszej Powiedz jej hola!!!Powiedz!
Zanim wsiadlam do autobusu tez bylo klimatycznie, dotarlam najpierw do dworca, gdzie natychmiast rzucil sie na mnie jakis jegomosc i powiodl mnie do biura swojej firmy autobusowej. Na dworcu sa dziesiatki tych biur i zaganiacze probuja zebrac odpowiednia ilosc osob do swego autobusu. Aby wejsc na peron trzeba kupic bilet upowazniajacy do wstepu na peron!!! Ciekawe, prawda? A na peronie klebia sie sprzedawcy pokrzykujacy Hay flan de leche, gelatina!! Hay carmelos, galletas! Hay saltenas de pollo!! ( czyli budyn, zelatyna, cukierki, ciasteczka i rozne lokalne wypieki)Jest tez kobieta z kanistrami z kawa i herbata.
To tyle na razie, nastepne widomosci pozniej w ciagu dnia.

No hay comentarios: