W koncu udalo mi sie wydostac z Ekwadoru!!! Uff...Wszystko zmienia sie jak za dotknieciem magicznej rozdzki- wszystko zdaje sie o wiele ladniejsze, ludzie urodziwsi, weselsi, lepsza muzyka...no dobra, rowniez znacznie wiecej wojska na kazdym kroku i tu i owdzie plakaty ze zdjeciami partyzantow zachecajace do zadenuncjowania- troche to niepokojace...
W konsulacie wreczyli mi moj nowy paszport- ktos wpisal numer paszportu recznie takimi kulfonami ze hej! A potrzebowal na to az tyle czasu!
Po tym jak dostalam moj wyczekany paszport ruszylam biegiem, by jeszcze tego samego snia wydostac sie z Quito, bo czulam ze nie jestem w stanie pozostac tam ani godziny dluzej. Zalatwilam wszystkie formalnosci z miejscowym urzedem migracion i o 17 bylam juz na dworcu autobusowym wyruszajac do miejscowosci Tulcan, na granicy.
W autobusie zawarlam ciekawa znajomosc- moj sasiad, mlody student z Quito jadacy odwiedzic rodzicow w Tulcan,o imieniu Juan Pablo czyli Jan Pawel...skad to imie? Otoz Juan Pablo urodzil sie w samolocie, ktorym kilka lat wczesniej w czasie pielgrzymki do Ekwadoru podrozowal papiez. Co wiecej, urodzil sie na tym samym siedzeniu! Porod odebral jego ojciec, ktory jest chirurgiem. Nie mogl wiec nazywac sie inaczej:) Mial tez prze jakis czas darmowe przeloty ale linia lotnicza niestety zbankrutowala i sie skonczylo. Wiedzialam , ze to spotkanie to musi byc dobry znak:)
Juan Pablo po uslyszeniu mojej ponurej quitenskiej historii zaprosil mnie do domu swoich rodzicow na kolacje i zaproponowal zebym u nich przenocowala. Rodzina naprawde sie przejela, widac bylo ze chcieli zebym opuscila ich kraj z lepsza opinia.
Tulcan to male, dosc ponure miasteczko graniczne, lezy na wysokosci 2500 metrow i temperatura nigdy nie przekracza 14, 15 stopni celsjusza, slonce tez zadko wychodzi zza chmur. 28 lutego to swieto narodowe Ekwadoru, rocznica jednej z bitew, zwyczajowo uczniowie maja w tym dniu uroczyste slubowanie wiernosci ojczyznie przed narodowa bandera. Mlodszy brat Juana, Lucio ( w jezyku quichua brat to ñoño,a siostra ñoña, Ekwadorczycy czesto uzywaja tego slowa), ktory tego dnia akurat skonczyl 17 lat, rowniez bral udzial w uroczystosci. Poszlismy do szkoly, gdzie na placu zgromadzili sie uczniowie ubrani w mundurki, dziewczynki w spodniczkach w kratke i bialych skarpetkach, chlopcy w garniturach, wszyscy w bialych rekawiczkach. Orkiestra szkolna, ubrana na bialo, w zielonych beretach, grala na bebnach i wielkich cymbalach jakis szalony marsz, po bokach paradowaly 2 rzedy dziewczynek w bialych botach i krociotkich plisowanych spodniczkach, wszystko bardzo paramilitarne, marsz, lewa, prawa, spocznij, bacznosc. Niemniej robilo to duze wrazenie, szczegolnie orkiestra, ktora maszerowala po lacu i raz poraz zmieniala uklady, niezlewycwiczeni. Ze srednim polskim poczuciem rytmu to raczej by nie przeszlo.Po dlugim i ognistym przemowieniu dyrektora ( stalam przy glosniku, wiec natezenie emocji niemal mnie zabilo), uczniowie trojkami maszerowali do trzech bander trzymanych przez najwiekszych kujonow z kazdego rocznika ( zwanych tu norios lub afanosos, afan znaczy zapal), przyklekali i calowali, przy akompaniamencie niekonczacego sie marszu z tasmy, mowiacego o tym, ze wszyscy z ochota gotowi sa umrzec za Ekwador). Mnie uderzylo szczegolnie jak bardzo ciemni byli niemal wszyscy uczniowie- Ekwadorczycy sa bardzo niscy, maja bardzo ciemna karnacje i bardzo ciemne wlosy. w szkole, zanim dziewczynki zaczna farbowac wlosy jest to szczegolnie uderzajace. Jednym wyjatkiem byl chlopiec albinos.
Musze tez zauwazyc, niestety ( nie jestem tu zlosliwa), ze populacyjnie mlodziez Tulcanu byla wrecz przerazajaco brzydka, szczegolnie dziewczynki, ale moze to tylko ten wiek i jeszcze sie przeobraza w cos ciekawszego.
Po slubowaniu Juan Pablo zabral mnie na miejsce skad wyjezdzaja taksowki do granicy. Szczescie, ze mi pomogl przy zmianie pieniedzy i dal szereg dobrych rad- granice w Amerye Poludniowej to ciezka przeprawa i wszyscy chca oczywiscie oszukac biedna gringe, poczawszy od taksowkarzy na cambistach, czyli ulicznych zmieniaczach waluty. Na samej granicy tez mozna sie zestresowac- wszedzie zolnierze, drobiazgowe sprawdzanie dokumentow, przeszukiwanie bagazu w poszukiwaniu narkotykow i broni. Stosunki mieszy Ekwadorem i Kolumbia, od zawsze nienajlepsze, zaostrzyly sie w zeszlym roku, po tym jak Kolumbia znienacka zaczela bombardowac przygraniczne rejony.
Wszystko poszlo jednak w miare latwo, zolnierze najpierw chcieli mnie zrewidowac ale pozniej sie rozmyslili. I juz bylam w Kolumbii!Natepnie ponad 8 godzin w autobusie, aby dostac sie do pieknego, kolonialnego masteczka Popayan. Jechalismy znow szosa zwana panamericana ( ciagnie sie przez caly kontynent), kordyliera Andow. To niesamowite ile oblicz maja Andy! W kazym kraju sa inne, raz skaliste i pokryte sniegiem, innym razem tropikalne, porosniete deszczowym lasem, zanurzone w chmurach, budzace szacunek,melancholijne, czasem surowe, kiedy indziej, jak wczoraj, ogromne, o trawiastych, zielonych zboczach skapanych w sloncu, jakies bardziej przyjazne. Zawsze piekne! Przy szosie palmowe zgajniki,domki z kwiatami,wieczorem ludzie siedzacy na laweczkach przy zapalonych lampach, bawiace sie dzieci.
Popayan zwane jest bialym klejnotem Kolumbii- cale kolonialne centrum pomalowane jest na bialo. Wyczytalam tez, ze zostalo obwolane przez Unesco Miastem Gastronomii. Dzis wieczorem zamierzam sprobowac ktoregos ze specjalow, juz nie moge sie doczekac!
sábado, 28 de febrero de 2009
Suscribirse a:
Enviar comentarios (Atom)
No hay comentarios:
Publicar un comentario