Navidad, navidad, blanca navidad....Tak jak obiecałam kilka dodatkowych historii z podroży, które zostały pominięte z rożnych powodów, zwykle braku czasu lub braku komputerów.
Zacznę chyba od tego czego nie udało mi się opisać w mojej wyprawy do misji
jezuickich, czyli przebiegu mojego Bożego Narodzenia...a było to niewątpliwie najdziwniejsze Boże Narodzenie, jakie do tej pory przeżyłam...i zdecydowanie najbardziej samotne.
Po opuszczenia San Jose de los Chiquitos w dzień wigilijny
y udałam sie głębiej w busz, by oddalić się maksymalnie od cywilizacji na ten czas. Takie to sobie wymyśliłam, ekstremalne święta nie mające nic wspólnego z tradycyjnym ich przebiegiem. Jak jednak okazało się później, wyjazd w busz nie był
koniecznie najlepsza decyzja, bo w Święta wszelkie środki komunikacji- czyli jeden autobus dziennie- staja i wydostać się z tych zapadłych wiosek jest zupełnie niemożliwe. Ja wpadłam w te pułapkę...
Dotarłam do wioski San Rafael po dwóch godzinach jazdy przez niekończące się niskie zarośla, gdzieniegdzie pastwiska i małe chatki z nieodłącznymi hamakami. Kościół w San Rafael jest niewątpliwie jednym z najpiękniejszych w misjach, biały z brązowa roślinną ornamentyką.
Wysiadłam z autobusu na głównym placu wioski, zrobiłam zdjęcia, pooglądałam przygotowania do jasełek- dzieci z lampionami- i w sumie to by było na tyle w tej wioseczce...ale żadnego autobusu już być nie miało przez następne 2 dni...tak wiec ruszyłam szukając noclegu...Byłam zdecydowana nie wydać więcej niż 2 dolary, a ceny pensiones zaskoczyły mnie...zadali nawet trzech i czterech dolarów wyobraźcie sobie!
W końcu zapytałam w hotelu Paradita na głównym placu wsi. Staruszka pokazała mi pokój, zatęchła norę z czterema łózkami, udało mi się wytargować cenę na 2 noce za dwa dolary
- Stary się będzie złościł jak się dowie- powiedziała konfidencjonalnie staruszka, dając mi do zrozumienia, że idzie mi bardzo na rękę.
Nic to. Złożyłam swój bagaż w zatęchłym pokoju próbując z optymizmem spojrzeć w przyszłość. Czyli w dwa następne dni. Wyszłam poszukując jedzenia. Na skraju wsi znalazłam coś w rodzaju straganu, gdzie sympatyczna kobieta sprzedawała zupę i ryz z mięsem. Pożartowałam z nią i jej dziećmi, pobawiłam sie z psem zwanym Peluza o
psychodelicznym niebiesko brązowym spojrzeniu i ruszyłam z powrotem. Popołudniowy upal był nie do zniesienia. Zaszyłam sie w zatęchłym pokoju, który nie dawał wcale wytchnienia od gorąca i zapadłam w letarg, który trwał aż do wieczora.
Kiedy sie obudziłam zapadał zmrok (przypominam zmrok niezmiennie zapada około godziny 18) i wioska powoli ożywała. Lud i młodzież schodzili się na głównym placu i zapełniały się powoli ławeczki.
Wyszłam przed hotel pogadać z właścicielem.
Wspomnisz me słowa...
Właściciel Pradity to senior rodu, 82 lata, 11 dzieci, dziesiątki wnuków i prawnukow. Dnie spedza siedzac na pniaku przed swoim hotelem. I ma obsesje na punkcie pieniedzy. Rozmowa oczyywiscie koncentruje sie na tym temacie.
-I jak to tak sobie podróżujesz? pyta. -Musisz mieć dużo forsy.
-Nie, zaoszczędziłam trochę i teraz podróżuje i wydaje to co zarobiłam, wiele tego nie ma.
-I wszystko teraz wydajesz? pyta patrząc na mnie z potępieniem i niedowierzaniem.
Tutaj tak nie jest. Oszczędza się żeby kumulować pieniądze, na życie...Mowie ci to , tak jak mowie moim 11 dzieciom. Mam 11 dzieci i wszystkie maja dobra pozycje, stanowiska.
Ty wrócisz do swojego kraju i pomyślisz- ten człowiek z tego puebla mi to powiedział i go posłuchałam.
Mamy tutaj dużo wieśniaków, którzy nigdy do niczego nie dochodzą, bo pija i tracą wszystkie pieniądze. I są tez biedni, którzy ciężko pracują , maja krowy, kury, sprzedają i oszczędzają, kupują sobie dom i maja dużo kasy.
Przez to pueblo przepływa mnóstwo pieniędzy z powodu przemysłu drzewnego. Tym się odróżnia od innych tutaj. Mnóstwo pieniędzy. W jeden tydzień nawet 10.000 dolarów. Wiesz co się stanie z tym
pueblo za kilka lat? To będzie centrum misji, rozrośnie się przez biznes drzewny. W życiu trzeba ciężko pracować i zdobywać koneksje i poznawać odpowiednich ludzi, tak się do czegoś dochodzi.
Ja zacząłem pracować w polu, bardzo ciężko i wszystko zrobiłem własnymi rekami. Wybudowałem ten hotel, wychowałem 11 dzieci, wszystkie dobrze się maja. Ty tez powinnaś zabrać się za prace, kumulować!
Opowiedz mi na pytanie. czy z jednej kuru można zrobić interes?
Otoż tak. Składa
jedno jajko dziennie, w rok będziesz miał setki jaj i każde z nich to nowa kura, cala farma!
-Wiele w tym racji, ale ja mam inne podejście, teraz podróżuję, wzbogacam się
w inny sposób, zdobywam doświadczenia, poznaje nowe rzeczy, rozmawiam z ludźmi, oglądam świat.
-Tak! I pewnego dnia wspomnisz rozmowę ze mną w tym pueblo! I będziesz wdzięczna ze Ci to powiedziałem!
Cicha noc w selvie- petardy i alkohol
Wieczorem ruszyłam na pasterke. Wszystko odbywało się po hiszpańsku, ale jak sie wie o co chodzi to nie ma problemu.
Po pasterce wszyscy udają się do swoich domów, gdzie wraz z rodzinami jedzą chancho czyli pieczonego świniaka. Następnie plac zapełnia się dziećmi i wyrostkami rzucającymi petardy, a młodzież udaje się do "lokalu" -jednej z trzech dyskotek lub karaoke. Większość zalewa się w trupa, mówiąc nieładnie.
Wnuk właściciela hotelu, Gabriel, zabrał mnie na przejażdżkę swoim motocyklem ( bardzo był z niego dumny).
Jazda motocyklem dookoła głównego placu wsi to zdecydowanie największa atrakcja każdego wieczoru, gdy na zewnątrz robi się nieco znośniej. Pojechaliśmy do lokalu. Lokal był akurat pusty bo wszyscy poszli na dyskotekę. Gabriel zakupił ogromna butle Coca Coli i butle piwa i usiłował namówić mnie do picia ( zapewne w niecnym celu). Rozmowa była dość nużąca. Znowu lekcje na temat la plata ( forsa).
-Tutaj rządzą pieniądze. Tutaj kto ma kasę czyści ci siedzenie.
I plany matrymonialne Gabriela.
Jeszcze nie chcę się żenić. Za dwa lata. Mam swój plan.
-A kobietę już masz?
-Nie, ale o to łatwo. Trzeba mieć swój plan. Może zdarzyć się coś nieprzewidzianego, ale najważniejsze punkty planu trzeba wypełnić.Popatrz na ludzi tutaj, poznaje taki kogoś, ledwo zakochany a już się żeni. I potem złe żyje, nie ma pieniędzy, ma dużo dzieci.
Ja już coś mam, mam 2 motocykle, mam mój pokój, mam mój hamak, trochę oszczędności ale to nie wystarcza. Potrzebuje jeszcze więcej żeby się ożenić.
Dwie kobiety mnie już poprosiły żebym się z nimi ożenił.
Tu nastąpiła długa i nużąca historia o kobietach w jego życiu, jak próbują go usidlić i przymusić do małżeństwa i jak on nie na to ochoty. Potem wyszło na jaw ze ma już 4 letnia córkę z jedna z tych zaborczych kobiet, która jakieś prawa sobie do niego rościła. Bardzo skarżył się na to, że
jego aktualna kochanka nie chce stosować środków antykoncepcyjnych, choć on zaoferował się że zapłaci ( no a jak , ma przecież pieniądze). Wdał się w rożne takie dość intymne szczegóły...w końcu bardzo stanowczo się pożegnałam.
W pulapce...
Dzień Bożego Narodzenia był jednym z najbardziej rozwlekłych dni mojego życia. Obudziłam się dziwnie sfrustrowana, pokój okazał cala swoja brzydotę, łóżko wydawało przykry, stęchły zapach; poczułam z cala silą, ze jestem w pułapce w tym pueblo i nie będę mogla wydostać się z niego przez cały dzień, długi, niemiłosiernie gorący dzień, w miejscu, gdzie nie ma nic do roboty. Ludzie wydali mi się tez jacyś odpychający, słowem, wpadłam zatem w dól świąteczny na całego.
I rzeczywiście, dzień dłużył się i dłużył, upal narastał i narastał, było zbyt gorąco żeby siedzieć na placu i zbyt gorąco żeby leżeć wewnątrz.
Wybrałam jednak leżenie wewnątrz. Czas płynął wolniej niż kiedykolwiek w moim życiu. Doczołgał się jakoś w końcu do południa i pory obiadu, który zjadłam u mojej znajomej z poprzedniego dnia. Znów schroniłam się w moim pokoju, bo próba spaceru skończyła się fiaskiem z powodu upału.
W godzinach
popołudniowej ciszy, gdy wszystkie żywe stworzenia chowają się w jakimś skrawku cienia, wyszłam na zewnątrz i napotkałam burmistrza,
który krążył,
jakże by inaczej, na swym motocyklu. Burmistrz rzecz jasna również należał do rodziny
starca właściciela hoteliku i " wyszedł na ludzi".
Burmistrz, okrągławy człowieczek w okularach i czapce z daszkiem zabrał mnie na przejażdżkę. Trzeba przyznać, ze miał nieco lepkie ręce, wiec musiałam powiedzieć stanowczo, żeby trzymał je przy sobie. Pojechaliśmy na pas startowy a potem do maleń
kiej comunidad w selwie, gdzie ludzie, potomkowie pierwotnych mieszkańców czyli indigena ( w odróżnieniu od mieszkańców wsi, w większości metysow), żyją w małych, prymitywnych
lepiankach a a dnie spędzają leżąc w hamaku i słuchając radia.
Malutka, pomarszczona dona pokazała nam swoje obejście: izba, której wyposażeniem były łózko, hamak i święte obrazki na ścianach oraz kuchnię zrobiona z desek
przylegającą do ściany.
-Aca se vive muy tranquilo- powtarzała. Tu żyje się bardzo spokojnie. No como en la ciudad, No hay atracos, no hay maldad. Nie tak jak w mieście, nie ma napadow, nie ma zła.
Wróciłam tam później z aparatem i pojawił się jeszcze jej maż Jose. Byl bardzo przejęty moja wizyta i zdjęciami i dopytywał: a czy zdjęcie kuchni zrobiłam, a czy hamak wyszedł na zdjęciu, a jeszcze kapliczkę trzeba sfotografować. Ach, bardzo ładnie wyszło!
Ja pstrykałam swoje fotki a burmistrz powtarzał: Gringita chce zrobic zdjecia, chce zobaczyć jak ludzie tu zyja.
Gringita...
Chcesz czy nie chcesz jestes gringa lub gringita...Wiele osob zwraca sie tak bezposrednio E, gringa! a juz gringa z jasnymi wlosami spokoju nie zazna. Niemal wszyscy mężczyźni usiłują zaczepic gringe gwiżdżąc, mówiąc Hola mi amor! albo bardziej nowomodnie hey baby!
dzieci wrzeszcza gringa kiedy przechodze przed ich domem. Wszyscy przygladaja sie badawczo, Wierzcie, ze spędzić dzień w takiej społeczności jest niełatwo, czuje sie na sobie wzrok wszystkich dookoła...
Byc gringa suelta czyli gringa puszczona samopas, ech szkoda gadać. Na pewno szuka towarzystwa jakiegoś latynosa. Sama włóczy się po mieście, nosi te brzydkie, brudnawe ubrania.
Prosiaki z Europy
Tak właśnie, wierzcie lub nie, ale latynosi są głęboko przekonani ze Europejczycy to BRUDASY!
Tak, taka panuje opinia i nie wiem czemu ja zawdzięczamy...Moze dlatego, ze większość Europejczykow w Ameryce to podróżnicy, którzy noszą często zapuszczone ubrania, maja długie zmierzwione włosy i dźwigają plecak. Pewnie tak. Słyszałam tez, że przyczyna tego są Francuzi. Francuzi-powiedzieli kolumbijscy znajomi...słyszeliśmy, że nigdy nie biorą prysznica! W metrze śmierdzi potwornie. Mydla unikają... Czy tez macie takie skojarzenia na temat Francuzow? Owszem, mówi się, ze w okolicach XVIII wieku we Francji, kiedy panie nosiły peruki i rzadko zmieniały suknie a do szaflika zaglądały raz na rok, podobno pachniało nieciekawie...ale teraz? Nie mam zdania, bo Francji nie znam.
Latynosi trzeba przyznać ( szczególnie ci z gorących rejonów) myją się często, biorą prysznic nawet kilka razy dziennie i dbają o siebie. Rzeczy maja wyprane, jeśli są biedni to w zimnej wodzie, ale zawsze czyste.
Pewnie jak widza tych zarośniętych i śmierdzących turystów z brodami do kolan, to myślą, ze tak właśnie wygląda przeciętny Europejczyk.No dobra, swoja droga, jak pomyśleć o poziomie higieny duzej części np. polskiego społeczeństwa i niezbyt rześkich zapachach, jakie unoszą się w lecie w zatłoczonych autobusach, to cos w tym jest...
Kiedy dotarłam do Bogoty i zatrzymałam się u Camila, byłam po 10 godzinnej jeździe autobusem przez góry. W jego mieszkaniu przy piwie siedziała grupa kolegów. Po wejsciu do mieszkania Camilo powiedział: jak chcesz to jest piwo, wino, dołącz do nas. A ja na to na to- Ok ale najpierw MUSZE wziąć prysznic.
Następnego dnia przy rozmowie zeszlo na temat Europeos cochinos czyli Europejczyków prosiaków. -Tak, przyznam się, ze wczoraj oczekiwałem najgorszego- stwierdził Leo, przyjaciel Camila.-Jak powiedziałaś, ze idziesz wziac prysznic to chyba wszyscy odetchnęli z ulga i każdemu przez mysl przeszło- Oho, ona jest inna!
Tak, usiłowałam jak mogłam bronic honoru europejczyków, nie stronimy od mydła i wody, używamy dezodorantów. No bo Francuzi! zakrzyknęli chłopcy.
Gabriel, w San Miquel tez robił kilka komentarzy na ten temat, a sposób w jaki patrzył na moje spodnie z Decathlonu i coś, co w czasach swej świetności było ładnym niebieskim podkoszulkiem, dawał jednoznacznie do zrozumienia co myśli o podróżniczym stylu prosiaków z Europy.