Bycie obywatelem Polski nie ulatwia zycia...Juz drugi tydzien czekam na moj nowy paszport...A mili znajomi z Australii i USA mowili, ze w ich ambasadach wyrobienie nowego paszportu trwa okolo 48 godzin. Ambasada Polski oczywiscie potrzebuje znacznie wiecej czasu, ponad tydzien,a jeszcze trzeba go wyslac, a jest karnawal, wiec znow wszystko sie spowalnia. Mogli mnie jakos powiadomic, przyjechalam z plazy w srode liczac, ze w czwartek wszystko bedzie gotowe, ale skad, ambasada nawet nie wyslala go jescze do Quito.Tak wiec poradzili mi zebym uzbroila sie w cierpliwosc. Polak musi sie zazwyczaj uzbrajac w cierpliwosc.
Nie pozostalo mi nic innego jak przezwyciezyc moja traume i sprobowac dobrze sie bawic w Quito. Tak sie milo zlozylo, ze przez moj w pokoj w hostelu przewineli sie bardzo mili ludzie i ostatnie kilka dni uplynely bezbolesnie. Napierw szwendalam sie z bardzo milym Amerykaninem z Virginii, pracujacym w branzy filmowej ( scenografia) -to chyba pierwszy Amerykanin, ktorego akcent naprawde mi sie podobal i ani razu nie powiedzial awsome ani oh my god. W jednym z nocnych klubow napotkalismy szalonego ekonomiste z Kalifornii ( yeah), ktory wczesniej sprzedawal w stanach nieruchomosci i zarabial na jednej rozmowie telefonicznej 10 000 dolarow, ale teraz juz sie to skoczylo. Ekonomista roztaczal przed nami katastroficzne wizje zwiazane z kryzysem, wykrzykujac ze to kara boska dla Amerykanow za ich chciwosc i nieograniczenie w konsumpcji i teraz wszyscy zobacza. It´s divine!! Divine!! krzyczal. Nastepnie wyznal, ze jest tarocista i ze ma juz tyle lat doswiadczenia w stawianiu tarota,z e nie potrzebuje nawet kart. Postawil mi zatem tarota wyobrazeniowego- nibytarota, rozkladajac na stole nibykarty ( Piotrus Pan bylby zachwycony) i natchniony obwiescil mi, ze widzi duzo szczescia i radosci dla mnie w tym miescie. Wyprowadzilam go z bledu. Karty powiedzialy mu tez, ze mam bardzo ladne mieszkanie w Quito. Ponownie wyprowadzilam go z bledu. Snul dalej swoje wizje, ale w koncu bylam juz zbyt zmeczona, zeby go sluchac.
Nastepnego dnia z Argentynka Adriana i jej znajomym Ekwadorczykiem Juanem, ktory wyklada ekonomie na tutejszym uniwersytecie pojechalismy odkrywac nocne Quito. Najpierw zawiozl nas do klimatycznej restauracji na wzgorzu za miastem, skad rozposciera sie niesamowity widok na lezace w dolinie miasto ( z daleka wyglada pieknie i spokojnie). Pozniej zabral nas do swietnej kafejki El pobre diablo, gdzie spotykaja sie studenci i intelektualisci z Quito, graja bardzo dobra muzyke, duzo jazzu i tam rozmawialismy o roznych ciekawych rzeczach, o Ameryce Poludniowej, ksiazkach i muzyce w Argentynie i w Ekwadorze. Pilismy przepyszny napoj zwany canelazo, zrobiony z owocu naranjilli ( to cos pomaranczopodobnego), z cynamonu i likieru, pije sie to gorace, jak grzane wino. Mniam!W koncu Juan chcial sprobowac szczescia w kasynie ( w Quito kasyna sa bardzo popularne), dzieki czemu pierwszy raz mialam okazje odwiedzic ten przybytek hazardu. Duze wrazenie, niektorzy gracze sa naprawde interesujacy. Krupierzy tez sa niesamowici, niemal jak automaty tasujac i rozkaladajac karty i liczac zetony. Przy naszym stoliku siedziala jedna kobieta w srednim wieku, ktora nie zmienila wyrazu twarzy przez caly wieczor. Dosc przerazajace.Gralismy w pokera, mam co prawda minimalne pojecie o tej grze ale poszlo mi niezle, w koncu wszyscy troje wyszlismy z kasyna z pieniedzmi!
Nastepnego dnia Juan zaprosil nas do swej haciendy na kolacje. Ach jak cudownie bylo znalezc sie w prawdziwym, przytulnym domu, jesc kolacje z mila rodzinka, gotowac w prawdziwej kuchni.
Po miesiacach hosteli czulam sie jak w raju:) Zrobilismy fondue, pilismy wino a wieczorem obejrzelismy film Przypadek Benjamina Buttona. Juan cieszyl sie, ze moglysmy zobaczyc troche ekwadorskiej codziennosci, zycie klasy sredniej, wyksztalconej rodziny w miescie i mial nadzieje, ze moj stosunek do Quito zmienil sie troche. Coraz bardziej lubie to miasto i juz nie napelnia mnie obrzydzeniem, jak na poczatku. Poszlam nawet znow sama na Stare Miasto, pierwszy raz od czasu kiedu mnie okradlii wloczylam sie tam pare godzin. Nie da sie nie docenic, ze starowka jest bardzo urokliwa.
Wczoraj pojechalysmy na rownik, ktory przebiega przez polnocna czesc miasta! Jest tam male muzeum, z linia narysowana na ziemi i przeprowadzaja tam fascynujace eksperymenty. Naprawde niesamowite! Mozesz stanac jedna noga na polkuli polnocnej i prawa na poludniowej. Najdziwniejszy byl eksperymen silowy, nasza przewodniczka kazala nam stanac najpier jakies 3 metry od linii rownika, podniesc do gory rece, ze splecionymi dlonmi i wytezyc sily, kiedy ona probuje pociagnac rece na dol. Pozniej staje sie na samej linii rownika i robi to samo, ona ciagnie twoje rece w dol i nagle nie masz prawie w ogole sily i zadnego oporu! Sily zupelnie inaczej rozkladaja sie na rowniku, takze wazy sie mniej. Dziwaczne uczucie.Przeprowadzaja tez eksperyment z woda w zlewie, ktora na polkuli polnocnej splywa wirujac w jednym kierunku i na polkuli poludniowej w przeciwnym, a na rowniku splywa wogole bez zadnego wirowania!
Stawia sie tez jajko na glowce gwozdzia, co na linii rownika jest zadziwiajaco latwe. Fascynujace!
martes, 24 de febrero de 2009
Suscribirse a:
Enviar comentarios (Atom)
1 comentario:
jeszcze! jeszcze!
Publicar un comentario