sábado, 3 de enero de 2009

Co mnie spotkalo ciekawego w podrozy do misji- czesc 1.

Nie zdawalam sobie sprawy,ze podroze w okresie swiatecznym w Boliwii to kiepski pomysl,bo wszyscy wyruszaja we wszystkie strony i brakuje biletow na autobusy i pociagi, wszedzie tlumy ludzi,hostele zajete, ceny rosna...ech, niestety tego uczy sie podroznik na wlasnej skorze.
Kiedy przybylam do Santa Cruz 21 grudnia, na dworcu czekala mnie nieprzyjemna niespodzianka, wszystkie bilety na wszystkie srodki transportu byly wyprzedane az do 25 grudnia i dalej.Mina mi nieco zrzedla,nie bralam pod uwage powrotu do Cochabamby nastepnego dnia ( 8 godzin w autobusie). Jakis uprzejmy staruszek poinformowal mnie poufnym tonem, ze jesli zjawie sie na dworcu o 6 rano nastepnego dnia to moze cos wskoram.Ruszylam na poszukiwanie noclegu poslugujac sie niecenionym przewodnikiem Lonely Planet,pelnym klamstw. Tym razem tez, a jakze.Hostel o imieniu podanym w przewodniku i tenze numer ulicy nie istnialy. Zapadal zmrok i dzielnica byla malo ciekawa, wiec zaczelam sie martwic. Pytalam roznych ludzi, ale nikt nie slyszal o hestelu Santa Cruz. Kiedy debatowalam z jednym gosciem na ulicy, z pobliskiego budynku wyszedl inny mezczyzna , ktory rowniez probowal zlokalizowac hostel i doszlismy do wniosku, ze to musi byc ten po drugiej stronie ulicy, co prawda z innym numerem i inna nazwa niz podaje przewodnik, ale to zadna nowosc. Lucio- tak nazywal sie ten pomocny jegomosc, zaproponowalze zadzwonimy zeby to sprawdzic.I rzeczywiscie,to bylo to o co chodzilo Lonely Planet! Niestety nie bylo wolnych miejsc, ani tam, ani w szeregu innych hosteli, do ktorych zadzwonilismy. Dzwonilismy z portierni kina,w ktorym pracowal Lucio.Poznalam jego zone i malego synka. Mialam juz wizje spedzenia nocy na ulicy i wtedy Lucio zaproponowal, ze moge przespac te noc w portierni w kinie. To wygladalo na calkiem niezla opcje, na pewna bezpieczniejsza niz ulica.
Zaraz zacznie sie film- powidzial Lucio
A jaki to film?
Aaa,tutaj wyswietlamy filmy dla dosroslyh.
I tak oto jedna z najdziwniejszych i najbardziej absurdalnych nocy w moim zyciu, w najdziwniejszym miejscu, jakie mozna sobie wyobrazic.Lucio byl bardzo sympatycznym gosciem i jak powiedzial, zdecydowal sie na administrowanie tego kina tylko dlatego, ze dzieki tam mial niemal cale dnie wolne i mogl zajmowac sie swoimi dziecmi.Siedzielismy sobie w portierni i rozmawialismy na bardzo ciekawe tematy,o polityce i historii, Lucio byl inteligentnym czlowiekim i mial ciekawe opinie, dostalam tez duzo coca coli gratis. Lucio byl tak zachwycony niespodziewana atrakcja w postaci mnie,ze zaproponowal mi zebym zostala ile chce, mialam juz przerazajaca wizje Bozego Narodzenia w tamtym miejscu, jesli nie uda mi sie wydostac z Santa Cruz.AAAA.
O 22 kino sie zamyka, Lucio i jego rodzina zabrali sie do domu i moglam spokojnie przespac noc w biurze nad kinem. Zastanawialam sie nad dziwnymi przypadkami, jakie czleka w zyciu spotykaja.
O 6 rano bylam juz na dworcu. Przed kasa na bilety na pociag stalo juz ok 80 osob i z kazda chwila dochodzilo wiecej. Wszedzie wisialy kartki- zadnych biletow do 25 grudnia. I rzeczywiscie, nie sprzedawali zadnych biletow przed ta data. Mimo wszytsko nie tracilam nadziei i sprobowalam zawalczyc- w Boliwii nic wszak nie jest zupelnie pewne.Poprosilam pana w kasie o jakas blizsza date podrozy. Niestety, mowi, najblizsza mozliwa 26 grudnia. Wowczas to zastosowalam Najbardziej Ujmujaca Blagalna Mine i z rozpacza w glosie powiedzialam,ze ostatnia noc musialam przespac w portiernii i MUSZE dostac sie do San Jose przed Swietami.
-Aha- powiedzial pan i rzucil okiem na monitor. -Mam tu jeden bilet na dzis, na 12.
Juz po chwili mialam moj bilet w kieszeni zastanawiajac sie o co tu wlasciwie chodzi...

O 12 moglam zatem wsiasc do slynnego Pociagu Smierci. Tak go zwa w Lonely Planet i pojecia nie mam skad wzieli te nazwe, zaden ze spytanych przeze mnie Boliwijczykow nigdy o niej nie slyszal. Probowalam wydedukowac skad ta zla slawa, ale jedyne co stwierdzilam, to ze siedzenia byly baardzo niewygodne( ale zeby zaraz umierac?) no i moze mozna bylo umrzec z nudy, bo krajobraz za oknem byl bardzo jednostajny, zieone krzaki przez caly czas, no i jesli ktos jedzie az do brazylijskiej granicy, to ma to przez 24 godziny prawie. Ale generalnie to chyba gringos wymyslili te nazwe, delikatni tacy.
Kiedy wsiadalam do pociagu lalo jak z cebra. Sklad byl pelen ludzi, na jednym siedzeniu, na ktorym w polskiej osobowce siedza 2 osoby tutaj siedza 3.
No i na pierwszej stacji poza miastem do pociagu wladowal sie tlum ludzi bez biletow, ktorzy zakupywali je dopiero w skladzie, ale nie mieli miejsca siedzacego. Przez caly czas waskie przejscie miedzy siedzeniami przemierzali w te i we wte sprzedawcy najrozniejszych towarow. Mozna bylo zakupic najrozmaitsze dania przenoszone w wiadrach i pudlach, kurczaka, mieso lamy, swiniaka z ryzem, kompot w woreczku,napoj z kokosa lub ananasa,lody, galaretki i budyn w plastikowych kubeczkach, hot dogi, a takze okulary sloneczne i pirackie nagrania muzyczne.

Moja sasiadka, kobieta lekko, mozna powiedziec, histeryczna ( wciaz powtarzala jaka to ona nerwowa), byla mieszkanka miejscowosci Robore, blisko brazylijskiej granicy i podrozowala ze swym nastoletnim synem, ktory nie wyrzekl niemal zadnego slowa i ponuro wpatrywal sie w okno lub spal. Wygladal na zawstydzonego swoja rodzicielka, ale coz sie dziwic, kiedy ona traktowala go jak oseska i raz po raz strofowala swym histerycznym tonem.

Pani ta opowiedzial mi o swej przyjaciolce Grindze.

-Mam jedna przyjaciolke gringe- powiada
-Mieszka w Robore,znamy sie od lat, no i mnie czasem odwiedza i rozmawiamy duzo, plotkujemy. Ona jest sama i ja jestem sama, nie mamy mezow ( pani byla po rozwodzie), wiec sie trzymamy razem.
Ja na to- Aha, a skad ona jest?
- No gringa!-powiedziala pani, jakby zadna inna informacja na ten temat nie byla konieczna.
- Tak, ale my gringos roznimy sie miedzy soba i pochodzimy z roznych krajow- odrzeklam dosc ubawiona.
- Hmm, jakos nigdy jej nie spytalam skad jest.
No bo po co. Gringa to gringa i basta. Wszyscy sa mniej wiecej tacy sami.

Po 8 godzinach tej jazdy, niemal w calosci w ulewnym tropikalym deszczu dotarlismy do San Jose de los Chiquitos. Mialam juz wizje szukania noclegu w tymze deszczu, ale na szczescie w samym Jose, nie podalo, zapadal wieczor, cieply i parny. Za rada pomocnych dziewczat wzielam taksowke, czyli raczej mototaxi, po prostu ladujesz sie na motocykl za kierowca i hajda! i naszczescie znalazlam calkiem znosne miejsce na noc, oczywiscie ostatni wolny pokoj, jakos szczescie mnie nie opuszczalo.

No hay comentarios: